„Koniec języka za przewodnika” to stare powiedzenie, które wciąż nie traci na aktualności. Niekiedy prośba o pomoc skutkuje wzbudzeniem zainteresowania osoby, która wcale nie chce nam pomóc. Co wtedy?
Wakacyjny wyjazd za granicę daje nam nie tylko możliwość wypoczęcia i ozłocenia skóry promieniami słońca grzejącego mocniej niż w Polsce, ale i zakupu przeróżnego rodzaju pamiątek. Nierzadko chcemy kupić coś cennego bardzo tanio, co jest w pełni zrozumiałe – tak samo jak to, że sprzedawca chce na transakcji jak najwięcej zarobić. Jeśli brak nam wiedzy i asertywności, najprawdopodobniej po ubiciu targu uświadomimy sobie, że właśnie słono przepłaciliśmy za podróbkę, usługę bądź przedmiot, którego wcale nie zamierzaliśmy kupić.
Uwaga na podróbki!
Na fałszywkę możemy natknąć się absolutnie wszędzie – nie tylko w Chinach słynących z podrabiania wszystkiego, począwszy od ubrań, a skończywszy na elektronice. Warto mieć się na baczności i nie stracić rozsądku po usłyszeniu propozycji zrobienia „interesu życia”, czyli zakupu produktu po wyjątkowo korzystnej cenie właśnie tu, właśnie u tego sprzedawcy, który ze szczerego serca właśnie nam chce sprzedać go taniej i nie zarobić. Efektem takiego targu jest nabycie ładnych, ale kompletnie bezwartościowych świecidełek zamiast biżuterii z pereł bądź „oryginalnego” jedwabiu, który rozsypie się w rękach po kilku praniach.
Handlarze podróbkami czyhają na turystów w Tajlandii, Indiach, wspomnianych Chinach, a także w Europie, słowem wszędzie. W Egipcie możemy kupić papirus z liści bananowca i alabastrową figurkę z gipsu. W Tajlandii rubiny i szafiry – nie tylko nieoszlifowane, czyli takie, jakich nie wolno wywozić za granicę, ale i fałszywe. W Hongkongu i Singapurze elektronikę, a raczej pudełko, w którym zamiast aparatu fotograficznego czy komórki znajduje się coś innego. „Okazje” czają się na każdym kroku, niestety najczęściej są szansą na zmarnowanie sporej sumy pieniędzy, a nierzadko i kłopoty z miejscową policją.
Fałszywe kamienie szlachetne możemy nabyć nawet w fabrykach i centrach handlowych – dołączany do nich certyfikat nie zawsze jest gwarancją autentyczności.
Magiczne słowo – asertywność
W Indiach, Tajlandii i Maroku turyści są oblegani przez różnej maści sprzedawców, przewodników oraz ludzi, którzy oferują im swoją pomoc. W Tunezji wstąpienie do sklepiku z ceramiką na „darmową” herbatę może pociągnąć za sobą wybór pomiędzy zakupem talerza z wygrawerowanym na nim swoim imieniem a złamaniem serca sprzedawcy i skazaniem całej jego rodziny na śmierć głodową. Ewentualnie usłyszymy historię o zbieraniu pieniędzy na drogą operację syna lub jakąś inną opowieść, której celem jest zmiękczenie serca turysty.
Podobnie może być w przypadku propozycji „bezinteresownej” pomocy osobie, która się zgubiła. W Indiach czy Maroku w większości sytuacji zostaniemy zaprowadzeni do sklepu członka rodziny i namówieni na zakup sprzedawanych przez niego produktów bądź pokierowani w miejsce będące zupełnie nie po drodze do naszego hotelu. Bez względu na to, że pomoc okazała się niepotrzebna i tylko straciliśmy czas, i tak zobaczymy wyciągniętą wymownie rękę. Sytuacje tego rodzaju można wymieniać długo, a wniosek jest jeden – miejmy się na baczności, bo w okrutnym świecie „turyści vs sprzedawcy” nie ma nic za darmo.
Sztuka przekonywania
Nikt nie ma takiej siły argumentacji jak potężnie zbudowany mężczyzna, a najlepiej dwóch. Jeśli daliśmy się namówić na skorzystanie z jakiejś darmowej usługi, która okazała się wcale nie być darmową, możemy mieć problem z wycofaniem się – zwłaszcza, gdy sprzedawca ma groźnie wyglądających kolegów. W Chinach może nas to czekać po mile spędzonym wieczorze w barze karaoke, kiedy nadchodzi moment płacenia rachunku. Nagle okazuje się, że do naszych drinków dołączyło kilka bądź kilkanaście drogich napojów nowych towarzyszy i to my musimy za nie zapłacić. W Tajlandii przy wychodzeniu z klubu z atrakcyjnym show dowiadujemy się, że zapłaciliśmy tylko za wstęp – czeka nas jeszcze opłata za samą możliwość obejrzenia występu. W Indiach zapłacimy za wyczyszczenie butów w ramach „odwdzięczenia się” za np. odniesienie pucybutowi szczotki, którą niby przypadkiem upuścił, idąc ulicą. Jeśli nie będziemy chcieli, zarówno on, jak i jego koledzy mogą przestać być mili.
Przytaczanie takich przykładów nie ma na celu wpychanie turystów w stan paranoicznego podejrzewania każdej napotkanej osoby o chęć oszustwa, a jedynie nakłanianie do bycia ostrożnym. Nie zgadzajmy się na nic, co nie jest nam potrzebne, nie ufajmy nikomu, kto bardzo chce nam pomóc, nie dajmy się zaprowadzić do konkretnego klubu, hotelu lub urzędu. Przy zakupach nie wręczajmy pieniędzy zanim nie będziemy mieć w rękach produktu. Bądźmy czujni.
Z zawodu pisak, z zamiłowania kociara. Kiedyś zobaczy co jest za Uralem - dobrnie aż do Władywostoku. A póki co, kiedy może, cieszy się słońcem krajów południowej Europy. I też jest fajnie ;)