Toalety kompostujące – hit czy kit?

Toalety kompostujące – hit czy kit? – główne zdjęcie

Suche toalety kompostujące (separujące) cieszą się również coraz większą popularnością wśród posiadaczy klasycznych kamperów nie tylko w Europie. Ze względu na zalety takiego rozwiązania również wielu użytkowników decyduje się na wymianę tradycyjnej toalety. Dziś pokrótce wyjaśnimy na czym polegają założenia konstrukcyjne i zasada działania.

Separacja frakcji kluczem do sukcesu

Toalety separujące jak sama nazwa wskazuje mają za zadanie dzielić/rozdzielać – w przypadku toalet chodzi konkretnie o oddzielenie frakcji suchej od mokrej (płynów). Rozwiązanie to na przestrzeni lat doskonale sprawdziło się zwłaszcza wśród globtroterów podejmujących odległe wyprawy w najdalsze zakątki świata. Podstawowym argumentem w ich przypadku jest brak konieczności poszukiwania dedykowanych stacji zrzutu nieczystości dla kamperów – wszak w wielu krajach takiej infrastruktury po prostu nie ma. To jednak oczywiście nie jedyna zaleta.

Zasada działania jest łatwa do wyjaśnienia. Wkładka separująca w toalecie – nazywana również separatorem – zapewnia oddzielne odprowadzanie substancji płynnych i stałych do oddzielnych pojemników: mocz z przodu, substancje stałe z tyłu. Specjalna ściółka, taka jak np. plewy pozostałe po paleniu kawy, trociny lub wióry drewna, służy do dosuszania „stałego” urobku w pojemniku.

Przyjazne dla środowiska i nieskomplikowane w obsłudze

Zalety tego systemu są oczywiste. Oddzielenie substancji stałych i płynnych zapobiega powstawaniu nieprzyjemnych zapachów. Dodatki chemiczne i woda nie są konieczne, ta ostatnia przyniosłaby nawet efekt przeciwny do zamierzonego, ponieważ mocz zaczyna wydzielać nieprzyjemną woń dopiero w kontakcie z wodą. Podczas suszenia ciała stałe kurczą się nawet o 80 procent - umożliwia to dłuższe okresy między opróżnieniami i większą niezależność. Pojemnik z frakcją płynną (czytaj moczem) opróżnimy natomiast w dowolnej, tradycyjnej toalecie.

Różne modele toalet kompostujących

Rynek toalet kompostujących (bo i tak można nazwać ten proces) stale rośnie. Producenci tacy jak TomTur, Airhead,, Campbee, BOXIO, Biotoi, Trelino, Trobolo, Kildwick, Separett, Outdoor Revolution produkują już nawet po kilka różnych modeli, od najtańszych po najbardziej zaawansowane. Niektóre toalety posiadają mieszadło w pojemniku na ciała stałe - w tym przypadku użytkownik po skorzystaniu z toalety uruchamia dźwignię lub korbę, aby mieszadło wymieszało ciała stałe z ściółką dosuszającą. Najnowsze modele oczywiście wyposażone już być mogą w mieszadło elektryczne. Inne modele nie wymagają mieszadła i opierają się wyłącznie na kompostującym działaniu ściółki. W takim przypadku wielu producentów zaleca dodanie nowej warstwy ściółki po każdym użyciu toalety. Warto zwrócić uwagę, czy dany model pojazdu wymaga mniejszych lub większych modyfikacji związanych z odpowietrzeniem stanowiącym integralną część układu, o ile takowy jest wymagany. Wielu producentów oferuje swoje suche toalety kompostujące jako zestawy do samodzielnego montażu i sądząc po materiałach prezentowanych na ich stronach internetowych nie jest to proces zbyt skomplikowany i wymagający nadzwyczajnych technicznych uzdolnień. Budujący jest także fakt, że przy obecnej modzie na zabudowy naprawdę niewielkich przestrzeni blaszaków, taka toaleta z powodzeniem może znaleźć w nich miejsce bez konieczności wykonywania dedykowanych instalacji i podłączeń do wody.

Toalety kompostujące - gdzie kupić?

Bogatą ofertę toalet kompostujących znajdziecie w firmie Skylark https://bit.ly/toaletyseparujace

Toaleta separująca Separett Tiny
Toaleta separująca Separett Tiny
Toaleta separująca Separett Tiny
Maciej Kinal
Maciej Kinal

Najlepiej czuje się w odmęcie branżowych targów i spotkań z pasjonatami. Techniczny freak. W życiu rozebrał na części pierwsze już niejednego kampera. Fan dużych pojazdów, kolarstwa górskiego i podróżowania bez ograniczeń wagowych i finansowych. W CampRest jest odpowiedzialny za wszelkie publikacje w tematach motoryzacyjnych.

Czytaj także

Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – zdjęcie 1
Relacje z podróży
Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park
Obudziliśmy się jak zwykle po 6-tej, w prawdziwym motelu z amerykańskich horrorow – Safari Motel  Inn – żywcem wyjęty z Psychozy  Hitshckocka. Ściany z dykty, więc całą noc słyszeliśmy przejeżdżające samochody i pierdzenie sąsiadów. Wiemy na co nasz motel łapie przejezdnych – otóż, na eksponowane hasło „large pool”.Tym razem zjedliśmy śniadanko przygotowane we własnym zakresie i ruszyliśmy do Joshua Tree National Park. Okazało się, że mieszkaliśmy (w nocy tego nie zauważyliśmy) przy samym wjeździe do parku. O 9-tej więc byliśmy już po wizycie w Visitors Center, gdzie wyposażyliśmy się we wszystkie mapy i ruszyliśmy na podbój parku. Starszy pan (strażnik), który wyposażył nas w niezbędne informacje nt poruszania się po parku rozpoznał nas „po akcencie” i – już bodaj drugi raz jak dotąd – okazało się, że amerykanie rozpoznają nasz język :-)Na początku zachwyciliśmy się widokiem niesamowitych w swym wyglądzie drzew Joshua od których pochodzi nazwa parku. Później totalna zmiana otoczenia – Hidden Valley – ukryta dolina przywitała nas bajecznymi skałkami. M.in. zrobiliśmy sobie spacer do Czaszki – Skull Rock (kawałek fajnej skały…) Zaliczyliśmy nawet mały spacerek (wracając do auta) na chwilę tracąc orientację – a wszystko dookoła takie podobne… Ogólnie rzecz ujmując: pustynia, drzewa Joshua,  wieksze i miejsze kamienie i tak kilka godzin.Kiey View – widok z góry na kosmiczny krajobraz – super punkt widokowy. Co rusz mijamy harleyowców mknących na swych maszynach po bezdrożach amerykańskiego parku.Na koniec kaktusowy ogród.  Kaktusy, które wyglądały jak włochate tarantule  okazały się agresywne – zaatakowały Gmurcie – jak krwiożercze stwory rzuciły, WPIŁY SIĘ swoimi kolcami w jej nogę. Dokumentacja z usuwania obcego ciała z jej nogi wkrótce. Akcja ratunkowa przebiegła pomyślnie (Jerzu niczym wprawiony w bojach chirurg wyłuskał z iście zegarmistrzowską precyzją kilkadziesiąt igieł z nogi Gmurci.) Było krwawo, operacja się udała, pacjentka przeżyła :-)I tak znowu w trasie skąd do Was piszemy jadąc legendarną drogą Route 66. Szukamy jakiegoś jedzenia, ale od ponad 200 km tylko pustynia, droga przed nami na wprost, a na horyzoncie przepiękne góry.Minęła 1-sza w nocy. Oczywiście całe towarzystwo dawno już śpi. Jeszcze trochę i zostanę posądzony o czerpanie mocy z jakichś podejrzanych „ekologicznych źródeł”… Tak to już jest  - na urlopie – TAKIM JAK TEN – szkoda każdej przespanej godziny, czasem dosłownie.Po południu legendarna Route 66 przeszła w zwyczajną „freeway” co znacząco poprawiło naszą prędkość (z ok. 60mph do 80mph). Trzeba przyznać, że od początku jedziemy „jak pan bóg przykazał” – przekraczamy dozwoloną prędkość jedynie o 5 mil (ustawiamy tempomat). Niestety mój dzisiejszy „dyżur” za kółkiem był w większości mordęgą – speed limit 55 mph – wlokliśmy się (60 mph) niecałe 90 km/h co w sytuacji kiedy masz pustą drogę, bezkresną przestrzeń wokół, widoczność na setki kilometrów, suchą drogę, ach… przycisnęłoby się troszkę… Niestety – co chwilę ostrzeżenia o „radar control”, a już szczytem wszystkiego jest komunikat „radar control by aircraft”… Hmm, przynajmniej jest bezpiecznie :-)W pewnym momencie minęliśmy znaczący znak: „NO SERVICES NEXT 90 MILES”. Dłuższą chwilę zajęło nam zastanawianie się czy to żart czy niekoniecznie. Szczęśliwie mieliśmy prawie pełny bak i kilka butelek wody, bo przez następnych PRZYNAJMNIEJ 90 mil nie było nic… Tzn. owszem był piękny, stopniowo zmieniający się krajobraz – PUSTYNNY. Piasek, krzaczki, w oddali góry i zero żywej duszy przez jakieś trzy godziny w tym upale. Dodam, że mówiąc (pisząc?) „zero żywej duszy” mam na myśli: ZERO ŻYWEJ DUSZY.Ni z gruszki ni z pietruszki – Jerzu (siedzący wtedy jako pasażer  z przodu) krzyknął: „-Drzewo z butami po prawej!” W pierwszej chwili pomyślałem, że biedakowi upał zaczął właśnie szkodzić – w tym upale Marcin (Jerzu) pewnie zaczyna widzieć jakieś omamy… Drzewo z butami, jasne  - a skarpetki też tam były? (chciałoby się zapytać…).  Zawróciliśmy do tego miejsca i… mamy kilka zdjęć drzewa z butami! Kilka mil później Jerzy krzyknął: „-Drzewo z majtkami!” Podobnie i tym razem miał rację (widziałem), ale majtek było zbyt mało (niedawno zasadzone?!), więc odpuściliśmy. Nasz spontaniczny pomysł, żeby dziewczyny rozpoczęły nowe drzewo przy Route 66 – ZE STANIKAMI – niestety pozostał bez odzewu… :-(Dużo wcześniej niż przewidywaliśmy dotarliśmy do Flugstaff – mieściny przy Historic District Route 66. Nasz motel – Travellodge okazał się bardzo fajną miejscówką. Ponownie mamy 2 łózka typu quennsbed i wszelkie niezbędne wyposażenia jakie jest nam potrzebne. A to wszystko za jedyne 65$ (4 all).