Elektromobilność a caravaning – co nas czeka?
Auta elektryczne w naszym codziennym życiu stały się wszechobecne. Egzotyczne do niedawna „zielone” tablice mijamy coraz częściej, przynajmniej w większych miastach. W wielu krajach europejskich w perspektywie niespełna 10 lat nie będzie możliwości dopuszczenia do ruchu aut spalinowych, jakie znamy. W zakresie infrastruktury jako kraj Polska wypada (delikatnie rzecz ujmując) słabo, a sieć ładowarek typu „fast charge” jest niemal równie egzotycznym widokiem, co salony Tesli. Wprawdzie zanurzając się w otchłani mediów społecznościowych i forów fanów aut elektrycznych można odnieść wrażenie, że Polska nie odstaje w tym względzie od innych, cywilizowanych krajów Europy, jednak wielokrotnie wypowiedzi internautów są zwykłym pudrowaniem rzeczywistości. Brak nam w wielu przypadkach solidnych podstaw, by choćby ocenić opłacalność posiadania auta elektrycznego oraz stanu sieci stacji ładujących, nie mówiąc już o relacjach śmiałków przemierzających Bieszczady czy Podlasie elektrykiem z przyczepą. Jako sceptyk technologii elektrycznej pomijam również podnoszony przez wielu argument bycia „eko”, gdy pojazd ładować jesteśmy zmuszeni prądem niejednokrotnie pochodzącym z węgla.
Na potrzeby tego materiału postanowiliśmy jednak przeanalizować doświadczenia i spostrzeżenia, jakimi dzielą się nasi zachodni sąsiedzi (dziennikarze i influencerzy branżowi) i podkreślić istotne wnioski związane z caravaningiem i autami elektrycznymi. Te ze względu na skalę zjawiska będą na pewno miarodajne i pozwolą szerzej spojrzeć na czekającą nas rewolucję.
Ciągniemy przyczepę elektrykiem
Oczywiście na rynku pojawiło się sporo aut dostosowanych do holowania przyczep hamowanych o masie przekraczającej 750 kg. Poniżej drobny wycinek listy modeli, DMC przyczepy (przy 12% wzniesienia) oraz nominalnego zasięgu aut (oczywiście solo bez przyczepy):
- Audi e-tron – 1800 kg – 441 km
- Audi Q4 e-tron quattro – 1200 kg – 488 km
- BMW iX – 2500 kg – 630 km
- BMW i4 – 1600 kg – 590 km
- Citroen e-Spacetourer – 100 kg – 316 km
- Hyundai Ioniq 5 long range 72,6 kWh – 1600 kg – 481 km
- Kia EV6 77,4 kWh – 1600 kg – 528 km
- Mercedes Benz EQC – 1800 kg – 411 km
- Mercedes Benz EQS – 750 kg – 740 km
- Tesla Model 3 – 1000 kg – 602 km
- Tesla Model X – 2268 kg – 560 km
Ograniczenia i zalety
W praktyce zużycie energii określa się w Watach na kilometr/milę, analogicznie do spalania silnika benzynowego, gdzie mamy do czynienia z litrami na 100 km (lub mil na galon). W przypadku obu technologii zauważymy potworne różnice na komputerach pokładowych, które nie potrafią właściwie wskazać zapotrzebowania pod obciążeniem. Testerzy aut elektrycznych w zaprzęgach z przyczepami kempingowymi już po kilku kilometrach zauważają drastyczne ograniczenia w przewidywanych zasięgach, a wskazań elektroniki pokładowej nie możemy nawet traktować orientacyjnie. Powoduje to, że nawet wycieczka z Monachium we włoskie Dolomity obarczona jest dużą dozą niepewności, czy aby na pewno uda nam się „dokulać” do następnej ładowarki typu fast charge. Oczywiście – elektryka w domowych warunkach nie musimy ładować prądem 24 A, ale możemy także 12A, a nawet 6A jeśli tylko na tyle pozwalają zabezpieczenia obwodu do którego się podłączamy. Oznacza to jednak, że z kilkudziesięciu minut „robi się” już kilkanaście godzin przerwy w jeździe. W porównaniu z dostępnością konwencjonalnych stacji paliw oraz czasem tankowania elektryk wyraźnie przegrywa z konstrukcjami spalinowymi. Znaczącym ograniczeniom musimy poddać się także podczas planowania tras – podróż kończy się w zasadzie tam, gdzie zaczyna brakować ładowarek. Dzikie, górzyste tereny czy wręcz warte odkrycia kraje stają się wówczas niedostępnymi celami.
Aspektami zdecydowanie przemawiającymi na korzyść aut elektrycznych są natomiast dynamika, komfort, akustyka oraz... stabilność prowadzenia. W pojazdach elektrycznych o mocy nierzadko przekraczającej kilkaset koni mechanicznych dostęp do pełnej mocy (momentu obrotowego) mamy od momentu muśnięcia pedału „gazu” - kto raz podróżował elektrykiem potwierdzi, że zwłaszcza e mocniejszych autach (np. Tesla) robi to niesamowite wrażenie. Mocy do holowania przyczepy w każdym razie tu nie zabraknie, a jeśli tylko posiadamy wystarczający zapas energii bez problemu pokonamy nawet wymagające wzniesienia. Brak hałasu silnika bezsprzecznie potrafi umilić podróż, zaś wysoka masa własna spowodowana wagą baterii zasilających napęd wraz z ich lokalizacją w dolnej części auta wpływają na optymalizację środka ciężkości i stabilne prowadzenie.
Hybrydy typu plug-in – najlepsza alternatywa?
Póki co hybryda plug-in jako połączenie dwóch światów – tradycyjnej technologii spalinowej i nowoczesnej, akumulatorowej jest i pozostaje w naszych realiach złotym środkiem. Oczywiście przebiegi na baterii nie będą tu imponujące, jednak sama możliwość naładowania pojazdu w domu, w biurze czy na stacji i oszczędnej i przyjaznej środowisku jazdy miejskiej na co dzień to solidny argument. Dobrze też móc bez ograniczeń sięgnąć po dobrodziejstwa tradycyjnego silnika, który bez znaczących ograniczeń w zakresie zasięgu pokona dłuższą trasę i zaciągnie nasz dom na kołach do wakacyjnej destynacji z krótszymi niż w przypadku „rasowego” elektryka przerwami na tankowanie/ładowanie.
Najlepiej czuje się w odmęcie branżowych targów i spotkań z pasjonatami. Techniczny freak. W życiu rozebrał na części pierwsze już niejednego kampera. Fan dużych pojazdów, kolarstwa górskiego i podróżowania bez ograniczeń wagowych i finansowych. W CampRest jest odpowiedzialny za wszelkie publikacje w tematach motoryzacyjnych.