100% Przygody tym razem na Islandii !
Po zeszłorocznym tripie „Wyprawa Norweska” nasze apetyty na klimaty skandynawskie wzrosły jeszcze bardziej, dlatego podjęliśmy się nowego wyzwania - odwiedziliśmy nieziemską krainę jaką jest Islandia. Surowy klimat, trudniejsze warunki, jeszcze wyższe ceny niż w Norwegii, ale tak magicznych miejsc nie doświadczyliśmy nigdy dotąd. Zapierające dech w piersiach wodospady, budzące respekt lodowce, ogromna przestrzeń mimo niewielkiej wyspy - to dopiero początek tej wyliczanki :) Nazywana przez wielu, nie bez powodu, krainą lodu i ognia ma w swojej ofercie wiele do zaoferowania.
Zimno, drogo, ale jak pięknie !
Właśnie takie słowa użyłabym gdybym chciała się ograniczyć do trzech przymiotników. Temperatury nie rozpieszczały, po mimo, że to był lipiec. W najbardziej słoneczny dzień było około 18 stopni, przeciętnie temperatura oscylowała w granicach 10 stopni. W nocy bywało od 6 do nawet 3 stopni. Grube ciuchy, dobry śpiwór to podstawa gdy planujemy spać „na dziko”. Do tego częsty porywisty wiatr.
Ceny są przerażające i po mimo tego, że na samą myśl o pysznej, ciepłej pizzy ślinka cieknie lepiej 120zl, a wiec jej równowartość na Islandii zatrzymać na inne atrakcje. Co nas zaskoczyło wiele produktów, w szczególności słodyczy, jest sprowadzane z Polski. Przykładem są chipsy Pringles, które o dziwo są tańsze niż w Polsce i posiadają etykiety właśnie w polskim języku. Dla pistacjożerców Islandia była by rajem, gdyż tam są o wiele tańsze niż u nas w sklepach. Ale to drobne wyjątki, podczas naszej dwu tygodniowej eskapady nie skosztowaliśmy mięsa, tam za kilo kurczaka zapłacimy 70-80zł, a za mięso mielone około 40zł za kilogram.
Te wszystkie niedogodności wynagradzają cuda natury, które możemy tam spotkać. Nasza trasa wiodła do okoła wyspy, głównie drogą nr 1. Naszą przygodę rozpoczęliśmy w Keflaviku, gdzie wylądowaliśmy. Najpierw udaliśmy się trasą Golden Circle by zobaczyć Pingvellir miejsce, w którym płyta euroazjatycka styka się z północnoamerykańską, Geysir i Strokkur czyli czynne gejzery isnaldzkie oraz piękny i ogromny wodospad Gullfoss.
Przed znalezieniem kolejnego noclegu udaliśmy się natereny doliny Hveragerdi by wykąpać się w gorącej rzece – nasz pierwszy hot pot. Hot poty to naturalne gorące baseny, temperatura wody waha się w nich od 30 do 40 stopni, a kąpiel jest cudownie rozkoszna gdy na polu tylko 10 stopni:) Rozebrać się było naprawdę ciężko, ale później nie chciało się wychodzić!
Następnie ruszyliśmy południowym wybrzeżem oglądając po drodze wodospady Seljalandsfoss gdzie można obejść wodospad do okoła i zobaczyć spadającą taflę wody z tej drugiej perspektywy, oraz Skogafoss, którego warto popodziwiać z góry, wdrapując się po wielu schodach na metalową kłądkę.
Kolejnym naszym punktem był wrak samolotu Dakota, gdzie należy udać się półgodzinnym spaceriem nad morze. Wrak samolotu niestety z roku na rok jest coraz badziej uboższy, coraz mniej z niego zostaje przez turystów, gdyż co poniektórzy chcąc zabrać sobie "pamiątkę" ze sobą niszczą samolot.
Nasze serca, bez dwóch zdań, skradła jedna z najpięknieszych plaż na śiwecie - czarna plaża Vik
Udaliśmy się również w kolorowe góry Landmannalaugar, do których wiedzie szutrowa, wąska droga, którą często przecina wijąca się rzeka, ale jedna z najpiękniejszych jakie widzieliśmy. Tam tylko zapuszczają się samochody z napędem 4x4 inaczej „wypad w góry” mógłby nie dojść do skutku i groził by dużymi problemami.
Ostatnim przystakiem na południowym wybrzeżu było jezioro powstałe w wyniku topnienia lodowca Jökulsárlón, na którym dryfują błękitne kry, pomiędzy którymi można podryfować łódką zwaną amfibią.
Później odkrywaliśmy srogą północ. Odwiedziliśmy jezioro Myvatn, krater zalany wodą Krafla oraz kaskadowy wodospad Dynjandifoss. Zboczyliśmy również z sławnej 1 by udać się na najbardziej wysuniętego na zachód punktu Europy – Latrabjarg. To miejsce bez obaw można nazwać „końcem świata”, co udowadniają zniewalające 441 metrowe klify, porywisty wiatr i urocze maskonury!
Gdzie spaliśmy?
Naszą tradycją są noclegi w hotelu pod tysiącami gwiazd czyli w namiotach na dziko, więc i tu nie było wyjątku od tej reguły. Tam prawo nie zabrania spania na dziko, ale.. no właśnie jest dużo „ale” o których warto pamiętać. Jednym z nich jest mech i kult elfów, które są świętością dla Islandczyków. Mają nawet urzędnika ds. Elfów. Potrafią wręcz wstrzymywać budowę drogi, bo wieżą, że właśnie w danym miejscu pomieszkują te bajeczne stworki. Kolejnym „ale”, są drogi i posesje prywatne. Wiele Wielę razy wydawało nam się, że jesteśmy po środku niczego jednak warto się zastanowić czy to jednak nie jest własność prywatna. Te dwa przykłady grożą dużym mandatem, takim na kilka tysięcy, więc trzeba być tu rozważnym! W najlepszym przypadku, przyjedzie właściciel i zażąda opłaty, albo wygoni bo i tak nam też się zdarzało.
Nasz pomysł zrodził się na początku 2013 roku, marzenie spędzenia wolnego czasu poza zamkniętym hotelem, bez barier i już wcześniej określonych planów przez organizatora wycieczki. Chcemy sami określać nasze cele i możliwosci tak, aby przywieźć jak najwięcej wspomnień z każdej wyprawy. Każdy wyjazd to nowe miejsca i cele.