BACK YARD AUSTRIA

BACK YARD AUSTRIA – główne zdjęcie

Osobiście pojechałem do Back Yard Austria bez oczekiwań. Było to dla mnie dziwne gdyż zwykle mam ów oczekiwania dosyć wysoko co nie służy tego typu pomysłom. Tym razem, po dosyć długim okresie scalania grupy dotarliśmy do punktu gdzie samochód był spakowany, a my gotowi by mentalnie oderwać się od codzienności ostatnich tygodni. To jakby gryzmolić w zeszycie i nagle po odwróceniu kartki zdać sobie sprawę, że można by popracować nad kaligrafią.

Pierwszy dzień

Tym razem, po dosyć długim okresie scalania grupy dotarliśmy do punktu gdzie samochód był spakowany, a my gotowi by mentalnie oderwać się od codzienności ostatnich tygodni. To jakby gryzmolić w zeszycie i nagle po odwróceniu kartki zdać sobie sprawę, że można by popracować nad kaligrafią. Droga z Żywca do Hippach zajęła nam niecałe 10 godzin. Poszło gładko, spokojnie i wesoło. Na miejsce dotarliśmy tuż przed zmrokiem. Zostaliśmy gorąco przywitani przez Brian'a i Gustaw'a, którzy to trzymają rękę na pulsie całości Back Yard. Piwko i zaproszenie na urodziny Jurgen'a ;naszego dobrego kumpla, snowboardzisty i szefa BY. Noc była krótka. Następny dzień upłynął pod szyldem przygotowawczo - organizacyjnym. Rekonesans okolicy, wyciągów oraz opcji. Flagi banery, plan tygodnia i obgadanie kilku spraw z Jurgenem. Wieczorem dojechała pierwsza część ekipy, a późno w nocy reszta. Zaczał padać śnieg co niewątpliwie wpłynęło na dalsze konwersacje i poszukiwanie najlepszych, potencjalnych linii pozatrasowych na mapach i w necie.

Dolina Zillertal nie była niestety zaśnieżona. Cóż góry; to one dają nam możliwości jazdy po nietkniętych zboczach ale to również góry decydują kiedy. Na szczęście lodowiec był blisko, a to nasz plan B. Okazało się, że na ponad 3000 mnpm mamy do dyspozycji błękit i ciągle nie "zniszczone" połacie śniegu. Pomimo sporego mrozu, nieodczuwalnego z przyczyn euforycznych, "zajadaliśmy się" kolejno odkrywanymi miejscami, które ktoś najwyraźniej przeoczył w roztargnieniu. Pierwszy dzień na Hintertux był miłym zaskoczeniem. Pomimo nie wdawania się w pieszy kontakt z graniami byliśmy w stanie zrobić kilka ciekawych zjazdów. Byłem zaskoczony, a równocześnie zastanawiałem się jeśli pierwszy dzień był tak dobry to co dalej.

Kolejne dni okazały się jednak tylko bardziej rozwojowe. Jurgen, który jest przewodnikiem górskim na pewno się do tego progresu mocno przyczynił. Jazda z lokalem to jak wszyscy wiedzą najlepsze co może być. Gość zna teren, wie co w danym obszarze jest pod śniegiem, zna opcje alternatywne, wie kiedy i gdzie lepiej się nie pakować. Pamiętać trzeba, że to lodowiec, a niezliczonych szczelin niejednokrotnie lekko tylko przyprószonych śniegiem jest mnóstwo. Czasami czegoś nie widać, co nie oznacza, że tego nie ma.

Jazda

Jazda z J dała nam lepszy pogląd na topografię i możliwości niejednokrotnie "łatwo " dostępnych linii ale jakby ukrytych. Czasem 20 minut podejścia dawało niewyobrażalne możliwości zjazdu. Chcieliśmy więcej. To jak dobrze, lepiej, naj....i jeszcze kawałek. Wydaje mi się jednak, patrząc na tamten pobyt w górach, że z Jaśkiem i Piotrkiem znaleźliśmy nieco pokory dzięki, której mogę teraz dobrze wspominać tamten czas. Pamiętam, zdecydowaliśmy się jednego dnia na stosunkowo łatwe podejście śnieżną granią. Wyglądało, max. 30min. Śnieg był przewiany ale widoczność i kontrast bardzo dobry. Szliśmy wg planu. Z jednej strony 45o, część mocno nasłoneczniona. Po drugiej stronie zacienione zbocze, w kierunku rozległego żlebu im głębiej tym stromiej do ok 45o-50o. Plan był wdrapać się do góry granią aż skończy się śnieg pod skałami i dropin. Po 3/4 podejścia nawiany śnieg zaczął tracić stabilność, niebo w pełnym błękicie i widoki pełne nieskończoności. Trudno było patrząc na ogrom wokół uwierzyć, że na planecie jest coś innego niż wszechobecne, strzeliste biało -stalowe szpice. Naszej trójce towarzystwa dotrzymywał również coraz to silniejszy wiatr, który pozbawiał nas równowagi na każdym kroku. Sprawdziliśmy śnieg. Ekspozycja nasłoneczniona - siwy lód. W cieniu, który odkrojony jak nożem kuchennym od części słonecznej, przewiany ale miękki śnieg, który po nacięciu nie specjalnie związany był z pozostałymi warstwami.

Zdecydowaliśmy się nie wjeżdżać do wnętrza zacienionego żlebu, z którego nie było alternatywy odjechania. Jedziemy zatem w cieniu ale na granicy z oblodzonym zboczem, trzeba uważać. W 15 metrowych dystansach, bezpiecznie (i nie ukrywa, że z przyjemnością) zaliczyliśmy kilkuset metrowy zjazd zakładając ślad na nieruszonej grani.
Podejść zrobiliśmy kilka w ciągu 5 dni na śniegu. Pogoda zmieniała się często i szybko. Zdarzało się, że widoczność spadała nawet do kilku metrów. Temperatury też nie rozpieszczały (-12o/-20o) i mocny wiatr. Wysokość robi swoje, ale przecież to góry. Coś za coś. Podczas innego podejścia skalnym przesmykiem (właściwie drugi raz tego dnia szliśmy po ostrych, oblodzonych skałach w tym miejscu), doprowadzającego nas do początku lini; Kuba poślizgnął się i zjechał dobre 15 m po prawie pionowym zboczu nastroszonym skałami. Z tego jak wtedy to wyglądało, skończyło się "tylko" zerwaniem więzadeł i niestety niemożnością kontynuowania jazdy.

I jeszcze jedno

Moment najgorszej widoczności wykorzystaliśmy na przeszkolenie lawinowe zainteresowanych. Praca z detektorem to niezbędna wiedza dla wszystkich, którzy chcą działać poza trasą. Niezależnie od trudności terenu i zagrożenia lawinowego, każdy winien być wyposażony w ABC, czyli sondę, mini łopatę i detektor lawinowy. Szkolenie sprowadzało się do jak najszybszego zlokalizowania zakopanego pod śniegiem plecaka z włączonym na nadawanie detektorem, wysądowania go i wykopania. Dwuosobowe załogi działały wspólnie. Najdłuższy czas zanotował team żeński, 15min. Najlepszym czasem wykazała się załoga mieszana z czasem poszukiwania 5min. i 30 sek. Informacyjnie dodam, że krzywa przeżywalności osób zasypanych lawinami po 15 min drastycznie spada. Biorąc pod uwagę zażarte dyskusje przy kominku tego samego wieczoru w BY wiem, że pozostawiliśmy nieco świadomości, potrzebnej do działań w górach.
Kilka momentów w nieruszonym śniegu, kilka poranków z power breakfast, kilka rozmów i kilka zblokowanych uśmiechów. To wiele w świecie, w którym sentymenty dawno przestały istnieć. To wiele dla mnie i myślę, że dla wszystkich których przyciągnął tam świeży śnieg.

anioł

BACK YARD AUSTRIA – zdjęcie 1
BACK YARD AUSTRIA – zdjęcie 2
BACK YARD AUSTRIA – zdjęcie 3
BACK YARD AUSTRIA – zdjęcie 4
Anioł
Anioł

Założyciel i właściciel PROGRES Snowboard School. Instruktor snowboardu MSiT, PZS SITS, IVSI (uprawnienia międzynarodowe). Międzynarodowy sędzia snowboard/freestyle FIS (lic.B-prof). Jeden z sędziów SSS (Stowarzyszenie Sędziów Snowboardu). Odbyte szkolenia freeride’owe i lawinowe w kraju i zagranicą (lic. 1 st. TOPR). Od wielu lat lider Folgefonna Snowboard Camp (Norwegia). Współorganizator i uczestnik wyjazdów freeride’owych.

Czytaj także