SłoVWacja, VWęgry by VW T3 Silesia
Kiedy planowaliśmy tygodniowy urlop w 2013 nasze podróżnicze życie i nie tylko zmieniło się całkowicie, bo na świecie pojawili się nowi członkowie rodzin, dwie małe córeczki. Pokusa była większa od zdrowego rozsądku, zresztą dziewczyny skutecznie zaprawialiśmy na zlotach i tak 2 miesięczne i 5 miesięczne maluszki zostały zapakowane na wakacje. Pojechaliśmy w dwa auta trasą: Słowacja - Węgry. Plan był prosty, zajechać tak daleko jak dadzą dziewczyny. Pierwszy dłuższy postój zaplanowaliśmy w Trenczynie na kempingu na wyspie. Lokalizacja bardzo zachęcająca - wyspa na rzece Vah z widokiem na zamek. Malowniczo? Sielanka kończyła się na tym, więc zostaliśmy tam tylko jedną noc, którą panowie skutecznie wykorzystali na degustację piwa w barze na terenie kempingu. Następnego dnia wyjechaliśmy dosyć późno, bo liczyliśmy na to że piwne procenty wyparują, ale jednak trzeba było zastosować fortel z zamianą kierowcy z pasażerem Przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów bardzo spokojnie, a później z busa zaczęło być słychać metaliczny odgłos. Czasem przy jeździe z górki, czasem na biegu, czasem na luzie. Szargało nam to nerwy, co gorsza nie dało się tak jechać bez obawy o poważną awarię. Ludzie nieco się dziwili, kiedy przez chwilę jeden z chłopaków biegł z głową przy lewym tylnym kole, bo to z tej części busa dochodził odgłos. Postanowiliśmy zrobić postój na stacji benzynowej, żeby zajrzeć co było powodem zamieszania. Miejsce na postój jak marzenie - stacja, a zaraz obok restauracja - dziewczyny idą do restauracji z maluchami, a chłopaki usuwają awarię. Radość trwała krótko, bo to okazał się być dom publiczny, a nie restauracja. Toteż dziewczyny w fordzie popijały zimne napoje, obok fruwały szerszenie, a chłopaki walili młotkiem w koło. Po kilku godzinach zapadła decyzja - jedziemy na kemping, gdzie będzie można spokojnie zajrzeć do koła, a w razie czego czekać na posiłki z Polski. Dojechaliśmy do Zwolenia na Słowacji, nooo tu dopiero komuna odcisnęła piętno na kempingach, takich toalet to dawno nie widzieliśmy. Upiorne alejki z kibelków z blachy, słabo oświetlone, przerażające, na kempingu tylko kilka osób, straszy. Nawet nie rozpakowaliśmy się, oby jak najszybciej usunąć awarię i jechać dalej. Kilka telefonów do znajomych, potwierdzenie teorii - to przegub , wniosek - można jechać dalej, ale będzie robiło się coraz głośniej i nieprzyjemnie. Dla rozluźnienia wieczorem postanowiliśmy zrobić sobie kino letnie, wleźliśmy w śpiwory, bo noce już chłodne i delektowaliśmy się oskarową produkcją Wróg Publiczny, dziwny wybór na wakacyjny wieczór, więc rozeszliśmy się niepostrzeżenie do samochodów. Rano panowie dokręcili łożysko i jedziemy dalej pod Eger ( duże miasto to nasz cel, kemping miał być ładny, nie ma co siedzieć na tym, o który upominają się twórcy tanich horrorów ) tam znajdziemy jakiś sklep albo mechanika. Po drodze zauważyliśmy sklep z częściami samochodowymi, zatrzymujemy się, sprzedawca kieruje nas do mechanika tuż obok, a tam przemiły Węgier - właściciel zakładu zagląda pod busa, potwierdza, że to przegub, pisze na kartce nazwę części po węgiersku i nazwę sklepu, który jest w Egerze i w którym można zamówić część. Dojeżdżamy do Szarvaskő, tutaj ma być nasz docelowy kemping, zniechęceni poprzednimi dwoma, przejeżdżamy przez piękny drewniany most, ozdobiony drewnianymi donicami z kwiatami, przepychamy się z wozem asenizacyjnym i nagle wchodzimy na kemping z wydzielonymi żywopłotem boksami, pięknym budynkiem toalet, wiatą i letnią kuchnią, ścianką do wspinaczek, miejscami na ogniska, jeziorkiem, wodospadem, placem zabaw i hotelem. Na polu kilka samochodów z Polski, Belgii, Węgier. Ufff. jest dobrze, jest czysto i bardzo ładnie. http://www.oko-park.hu/ poza nieco upierdliwą drogą, położoną blisko kempingu, jest super. Stąd robimy autobusowe wycieczki do Egeru, Belapatfalva, Szilvásvárad. Szczególnie polecamy w Szilvásvárad szlak kolejki, warto podjechać na górną stację pod wodospady i wracać pieszo pięknymi ścieżkami. Tutaj na parkingu zjadamy tłustego pączka na słono czyli langosza, kto nie próbował niech żałuje, chociaż wątroba mu to wybaczy, bo jest to istna bomba kaloryczna. W Belapatfalva podziwiamy klasztor, kupujemy obrus od przemiłej Węgierki, która na miejscu hatuje na lnianych materiałach. Z wycieczki z Egeru wracamy z warzywami oraz mięsem i wieczorem dla naszych nowych znajomych z Polski i Belgii robimy prawdziwy gulasz nad ogniskiem. Garnek odpowiedniej wielkości znajdujemy w kuchni kempingowej, rozpalamy ogień w kominku i spędzamy przemiły wieczór z parą Polaków i Belgów. Chłopaki w międzyczasie naprawiają busa. Tak miło mija nam kilka dni, w piątek pakujemy się, bo w sobotę część ekipy wzywają ich obowiązki. Pozostała trójka zostaje jeszcze na kilka dni na Węgrzech, ale przemieszcza się bliżej Budapesztu do miejscowości Papa, gdzie jest ładny kemping http://www.termalcamping.de/a obok baseny termalne - to tutaj jest połowa Niemiec, druga pewnie w Hajduszoboszlo. Załapujemy się na Rajd Hungarian Baja 2013, gdzie Krzysztof Hołowczyc i pilot Andreas Schulz zajęli 2. miejsce, a my taplamy się z córeczką w ciepłych wodach. W podróży z takim małym ludzikiem ważne są inne rzeczy, takie np. jak osobny pokój dla dziecka z wanienką i przewijakiem, czyste toalety i spokojny kemping, a to wszystko tam było zresztą na obu kempingach - na Węgrzech, na Słowacji niestety już nie. Na Węgrzech nam się podobało, chociaż zwiedziliśmy znacznie mniej niż zwykle, za to opanowaliśmy podróżowanie autobusami po obcym kraju z wózkami, torbami, aparatami i innymi przydasiami i nic nie zgubliliśmy. W 2014 planujemy dużo dłuższą trasę i zdecydowanie dłuższy urlop.