Grecja - dzień pierwszy

Grecja - dzień pierwszy – główne zdjęcie

Obudziliśmy się przed 9 czasu lokalnego. Po otworzeniu okiennic powitał nas raj: słońce, morze oraz widok na sąsiednią wyspę, która swoim kształtem przypomina wulkan. Po śniadaniu wyszliśmy na spacer po okolicy. Wzdłuż wyspy ciągnie się jedna droga. Najpopularniejszym środkiem transportu są skutery, widzieliśmy też przystanek, więc można również przemieszczać się między miejscowościami autobusem. W Masouri wybrzeże jest głównie skaliste, ale są zejścia do plaż piaszczystych.

Przy ulicy znajdują się hotele/studia, sklepiki, mini markety, restauracje i knajpy. Wszystko to u podnóża skał dla których przyjechało tu mnóstwo wspinaczy. Przed południem wybraliśmy się do Grande Groty. Wychodzi się do niej jakieś 20minut, napotykając po drodze kozy i owce, których dźwięk beczenia i dzwonków niesie się pod skałami. Trzeba pamiętać aby wychodząc czy schodząc zamykać za sobą bramki, oddzielające pastwisko od ulicy. W skałach cień jest do około 14, później robi się patelnia, dla mnie była to idealna pora aby przemieścić się na plażę. Od strony ulicy postawiony jest bardzo klimatyczny znak wskazujący schody prowadzące na plażę. Nie jest ona najpiękniejsza, a może po prostu jeszcze nie przygotowana.

Wczoraj dopiero zaczął się tu sezon, ale o tym później. Na plaży nie było nikogo prócz mnie, reszta pewnie smażyła się w skałach.Dopiero po godzinie pojawiła się jakaś kobieta z dziećmi, później stopniowo pojawiali się przechadzający ludzie. Na plaży jest jedna, niewielka skała, na płaskich częściach wysypana piaskiem, obrałam ją jako swoją bazę. Było jakieś 18'C, do tego nadmorski wiatr i fale rozbijające się o moją skałę. Woda w morzu jeszcze raczej chłodna, w końcu jest dopiero kwiecień, ale jak chwilę się postoi to zapomina się o temperaturze. Nie jest ona aż tak słona jak w innych państwach, nie spłukując się po wyjściu z morza, nie czuje się, po wyschnięciu, na sobie soli. Po 18 dotarł do mnie Tomek, ale wiatr zrobił się chłodniejszy, więc zebraliśmy się.

Na kolację zdecydowaliśmy się iść do Stelios&Maria, mają ogródek od ulicy, ale nam rzucił się w oczy taras widokowy od strony morza i pięknie zachodzące słońce. Wystrój lekko kiczowaty, ołtarzyki z muszlami zdobiły taras. Tomek zdecydował się na świeżą rybę z frytkami i sałatką, ja na spaghetti do tego pyszne greckie piwo Mythos, dostaliśmy do tego przed jedzeniem świeże ciemne pieczywo (typu bagietka) z dwoma dipami: czosnkowym na bazie gęstego, kremowego jogurtu oraz z czarnych oliwek. Oba bardzo dobre. Zdziwiliśmy się, bo dzień wcześniej podczas kolacji w porcie w Kos, obsługa podała nam jasne pieczywo z masłem, które uwzględniła w rachunku (3euro). W Stelios&Maria było to dużo smaczniej podane, obsługa (zapewne Stelios) proponował nam, że jeśli mamy ochotę może nam przynieść więcej.

Po kolacji do rachunku dostaliśmy deser: owoce (jabłka, kiwi, banany) podane na jogurcie greckim (który jest tu na prawdę wyśmienity, całkowicie inny niż te greckie w Polsce), a do tego mały słoiczek miodu (jest on sprzedawany w marketach jako wyrób lokalny THYMIAN HONEY i kosztuje 1,50euro, są też większe słoiki). Za kolację z napiwkiem zapłaciliśmy 20euro. Wieczorem siedzieliśmy ze znajomymi przed hotelem/studiem pijąc Mythos i winka.

Grecja - dzień pierwszy – zdjęcie 1
Grecja - dzień pierwszy – zdjęcie 2
Gwidona
Gwidona

"Podróżować znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie." John Steinback

Czytaj także