Litwa - Łotwa - Estonia 2012
Dzień I
Jest poniedziałek 2 lipca. Piękne słońce, a my podążamy w kierunku biura paszportowego, bo przecież kto by pomyślał wcześniej o odebraniu naszych paszportów – jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę.
Około 9.30 odbieramy paszporty i w drogę, ku granicy z Litwą.
Oczywiście w dobie Unii Europejskiej granicy prawie nie zauważamy i po chwili mkniemy autostradą ku Litewskiej Kłajpedzie. Po drodze zatrzymujemy się w fajnym lokalu na obiad – nazywa się „170 km”. Tam połykamy litewskie pierogi i jedziemy dalej.
Droga jest równa i dobrej jakości, a że to autostrada to nasze Picasso mknie 120km/h.
Po południu jesteśmy już w okolicach Kłajpedy i kierujemy się do miejscowości Merlange II. Pytamy o nocleg i parkujemy autko w ogródku a sami rozpakowujemy się w przytulnym pokoiku na piętrze. Pokoik jest nad mieszkaniem właścicieli, posiada własną łazienkę z prysznicem, aneks kuchenny i 3 łóżka. Poza tym jest tuż przy ogromnej plaży no i kosztował nas 200 litów (dziś lit jest po 1,22 zł) za 2 noce (2 osoby dorosłe + dziecko 3 lata).
Oczywiście lecimy na plażę, a potem spać.
Dzień II
Wtorek 3 lipca. Już nie ma takiego słońca jak wczoraj, a raczej pada i jest pochmurno. Z tego wynika, że należy zwiedzać. Więc szybko jemy śniadanie i pakujemy się w nasze autko pieszczotliwie nazywane przez Piotrka – Pi. Jedziemy do Kłajpedy. Parkujemy na parkingu strzeżonym – 10 litów za 24 godziny i spokojnie idziemy na prom który ma nas dowieźć do muzeum morskiego oraz delfinarium.
Rejs jest króciutki, około 15 minut.
Potem spacerek – około 2 km do Delfinarium.
Delfinarium trzeba przyznać, imponujące. Wiele okazów ryb, roślin i innych „stworów morskich”. Pokazane całkiem ciekawie i ładnie. Niestety nie znam się na tym, więc dużo o tym nie napiszę. Niestety nie było delfinów, a szkoda.
Wracamy na ląd. Wsiadamy do naszego Pi i ruszamy w kierunku Pałągi.
Tu oglądamy przepiękny Pałac Tyszkiewiczów, oraz przepiękne okazy bursztynów. Do tego ogrody pałacu. Naprawdę warto było tu jechać !
Potem spacer po centrum Pałągi. Oj ile tu się dzieje. Widać, że jest to letnia stolica Litwy.
Ale my już wracamy do naszego pokoiku i spać – jutro długa droga.
Dzień III
Jest rano – około 8.00 – tamtejszego czasu, trzeba pamiętać że jest to +1 godzina w stosunku do Warszawy.
Wstajemy, śniadanko i pakujemy nasze Pi i ruszamy w drogę.
Pierwszy przystanek – Szałwie i Góra Krzyży.
A co do góry krzyży – ciekawe miejsce, ale większe wrażenie robi na mnie Św. Góra Grabarka – w woj. podlaskim. Ale na pewno warto tu zajechać i zobaczyć.
Dalej ruszamy w kierunku granicy z Łotwą.
Przekraczamy granicę – oj nasze Pi odczuwa to bardzo mocno. Zmiana jakości dróg jest kolosalna. To nie to co Litwa.
Jedziemy w zadłuż granicy w kierunku m. Rundale.
Jesteśmy na miejscu. Pałac w Rundale – zachwycający !! Oczywiście nie mamy ani jednego Łotewskiego Łata. Na szczęście przy starym GS'ie jest bankomat. Jesteśmy uratowani, możemy zwiedzać pałac.
Pałac jest przepiękny, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Warto kupić dodatkowe bilety by zobaczyć przepiękne ogrody. Wewnątrz pałacu większość pomieszczeń jest przygotowanych do zwiedzania. Poruszamy się po określonym strzałkami kierunku zwiedzania.
Po wyjściu z pałacu idziemy do ogrodów... to zapiera nam dech w piersiach. Niezliczone gatunki roślin, układy kwiatowe, altany oj można by wymieniać godzinami. Wszystko opisane i zadbane. Coś pięknego. Ale musimy jechać dalej, planowaliśmy tu zostać przez około godzinę a jesteśmy już chyba ze 3.
Wsiadamy do autka i ruszmy dalej, ku Rydze.
Via Baltica jest równa i dobrze się jedzie. Około 17 jesteśmy w Rydze i zaczynamy szukać noclegu.
Niestety, wszystko jest bardzo drogie, około 31 – 40 łatów za noc – czyli około 190 – 240 zł. Przesadzają. Zdegustowani postanawiamy wyruszyć na „prowincję” do Parku Narodowego Gauja. Więc wyjeżdżamy z Rygi i po około 50 km jesteśmy w miejscowości Sigluda. Tu zaczynamy szukać noclegu. Jest to turystyczny raj, dużo hoteli, pensjonatów. Szukamy ale niestety hotele – brak miejsc. W pewnym pensjonacie – w którym też nie było miejsc, skierowano nas na koniec miasteczka. Jedziemy i przy barze jest domek z pokojami. Pytamy i jest wolny pokój. Za 2 osoby + dziecko w pokoju 4 osobowym – 20 Łatów czyli około 120zł za noc – przyzwoita cena. Bierzemy.
Potem piwko i kolacja w barze. W pokoju jest internet. Planujemy więc jutrzejszy dzień, a przy okazji poprzez booking.com rezerwujemy sobie miejsce w akademiku w Rydze.
Spokojni o jutrzejszy dzień, kładziemy się spać w iście królewskim pokoju z łazienką i wielkim łóżkiem.
Dzień IV
Wstajemy rano, śniadanko i pakujemy się do autko. Ruszamy... w góry !!
Trasa miała być rowerowa... ale okazało się, że rowery to się parkuje i dalej idzie pieszo. Ale my oczywiście wzięliśmy wózek... i to był błąd.
Poszliśmy szklakiem który prowadził w okolicach najciekawszych jaskiń. Szlak jest średnio przygotowany. Widać że nie ma chyba zbyt wielu turystów, bo ścieżka jest nie przetarta i zarośnięta, oznaczenia częściowo połamane. Ale dało się przejść i trafić mimo balastu, jakim był wózek dziecięcy :)
Potem podjechaliśmy do samej Siguldy, pooglądaliśmy pałac i ruiny zamku. A następnie trafiliśmy uroczą drogą do m. Turaida. Tu jest niesamowity zamek. I choć bilety wstępu są drogie to warto zapłacić. Co prawda zamek jest po części zniszczony ale w ocalałej części jest fajna ekspozycja dotycząca zamku i życiu na zamku. Naprawdę ciekawe.
Przy okazji pobytu na zamku spotkaliśmy – wreszcie – Polaka. Który łącząc kilka języków poprosił nas najpierw o zrobienie zdjęcia... na co my odpowiedzieliśmy mu również łącząc angielski z rosyjskim i polskim... dopiero później okazało się że to Polak :) Miłe spotkanie - Pozdrawiamy !!
Po obejrzeniu zamku kierujemy się ku Rydze. Docieramy bez problemów do naszego Akademika i za 145zł mamy pokój na 2 noce za 2 osoby + dziecko !! Bomba. Co prawda łazienka, WC i kuchnia wspólna dla 1/2 pietra – ale jest super. Hotel nazywa się Turiba – łatwo znaleźć w necie.
Jest tu też internet !! za free – super.
Rano jak zwykle śniadanko i ruszamy na miasto.
Do centrum docieramy bez problemu – Trolejbus jedzie około 15 minut i dowozi nas pod samo Stare miasto.
Spaceru po starówce nie będę opisywał, ale jest niesamowita. Duża i piękna !
Na starówce warto posilić się w sieci restauracji Pielmieni !! Tanio i do syta. W innych miejscach na starówce jest dośc drogo.
Późnym wieczorem wracamy do pokoju i spać !! - jutro Estonia !
Dzień V
Wita nas piękna pogoda. Jak zwykle śniadanie i w drogę.
Wyjeżdżamy z Łotwy. Droga jest prosta i bez przeszkód docieramy do granicy
Potem do Estońskiego miasta Virtsu. Tam ładujemy się na prom do Kaivatsu na wyspie Muhu. Prom jest nie drogi – kosztuje 11 euro za samochód + 2 osoby dorosłe. Dzieci za free. Ale przysparza nam miłych wrażeń. Nasz 3 letni Piotrek nie wie gdzie ma iść to na górę to na dół, to na dziób to a rufę. Widać, że jest pod wrażeniem.
Zjeżdżamy z promu i kierujemy się ku m. Liiva. Bo przecież nie mamy ani grosza przy duszy i trzeba znaleźc jakiś bankomat !!
Oczywiście przy lokalnym centrum handlowym jest bankomat. Bierzemy kasę i dalej w kierunku największej Estońskiej wyspy Saareemy.
Wyspę zaczynamy zwiedzać od jej północnej części. Przy okazji szukamy kempingu.
Niestety, ta część wyspy nie posiada plaż, a raczej błotniste nabrzeże śmierdzące błotem. Na stronach internetowych o Estonii wyczytaliśmy o specjalnie budowanych domkach dla turystów, gdzie można za darmo przenocować i się ogrzać. W poszukiwaniu takiego miejsca skręcamy z głownej asfaltowej drogi i polnymi leśnymi duktami docieramy do znaku zakazu wjazdu, dalej pieszo – około 500 metrów. Jest, domek stoi bardzo ładny, miejsce na ognisko, siekiera, drzewo. Jest wszystko jak trzeba, problem jest jeden – do auta jest daleko, stoi w środku lasu... jakoś strach samochód tak zostawiać. Rezygnujemy więc z darmowego noclegu i kierujemy się do Kuressaare – stolicy Saaremy.
Po drodze oglądamy wiatraki oraz jeziorko powstałe po uderzeniu meteorytu.
W stolicy Saaremy znajdujemy fajny przydomowy kemping. Nasz namiot rozbijamy w sadzie – dosłownie w sadzie tuż przy domu gospodarzy. Jest fajnie cicho i rodzinnie. Do tego do dyspozycji gości jest łazienka, toaleta, altana z TV i wifi oraz prąd. Obok namiotu rozkładamy nasze krzesełka i stół, podgrzewamy przepyszne gołąbki ze słoika przywiezione z Polski. Aga z Piotrkiem idą spać, a ja biorę laptopa, herbatkę i idę do altany szukać jutrzejszego noclegu w Tallinie. Przy okazji poznaję sympatycznego starszego pana który samotnie podróżuje rowerem. Pogadaliśmy trochę o tutejszych piwach i ogólnie o wyspie.
Cóż, udało mi się zarezerwować nocleg w akademiku w Tallinie, tak więc klamka zapadła, jutro rano zwiedzanie jeszcze wyspy a potem Tallin. Trochę szkoda, chcieliśmy tu pobyc kilka dni ale niestety pogoda sie psuje i trzeba uciekać na stały ląd.
Dzień VI
Wstajemy tradycyjnie po godzinie 9. Szybkie śniadanko – oczywiście polska konserwa i składam szybko namiot – zaczyna kropić deszcz. Po paru chwilach autko zapakowane. Deszcze tylko postraszył, jest pochmurno ale to będzie ładny dzień. Rozliczam się z miłymi właścicielami i w drogę. Napierw szukamy stacji z LPG, gaz się niestety wczoraj skończył. Odnajdujemy jedyna na wyspie stacje z gazem ale niestety – w niedzielę zamknięta :) a to pech. Dobrze że mamy jeszcze benzyny na około 250km.
W stolicy wyspy zwiedzamy bardzo fajny zamek.
Ruszamy w kierunku wschodnim, czyli w kierunku promu. Po drodze zbaczamy dość znacznie z trasy aby obejrzeć jeszcze dwa kościoły z XIII wieku. Z uwagi na porę obiadową, przy kościele w m. Karia, robimy pyszny obiadek – również z polskiego słoika. Potem kawka i jedziemy dalej w kierunku portu i promu który dowiezie nas na ląd.
Kolejka jest dość długa – dopiero tu uświadamiamy sobie, że to przecież niedziela po południu – koniec weekendu – mogliśmy się przygotować na takie kolejki. Ale ku naszemu zaskoczeniu wszystko przesuwa się dość szybko i sprawnie. Po około 40 minutach jesteśmy już na promie. Znowu chwilka na promie i jesteśmy na lądzie. Odwiedzamy pierwszą po drodze stację paliw, trzeba zatankować trochę benzyny. Stacja jak większość w tym kraju – automatyczna. Szybka nauka obsługi automatu i spokojnie tankuję paliwo płacą kartą – instrukcja na automacie tylko w j. Estońskim :)
Biorąc pod uwagę, że mamy nocleg w stolicy Estonii zarezerwowany i musimy tam dotrzeć do godziny 24, decydujemy się objechać jeszcze kawałek wschodniej części okolic Tallina.
Jedziemy główną trasą prowadzącą do Tallina. Droga ładna równa i pusta. Co mnie zaskoczyło bo w Polsce na głównych drogach chyba jeszcze nie widziałem takiej pustki. Jedziemy więc spokojnie 90 -100 km/h bez zwalniania. Miejscowości są oddalone od drogi, więc praktycznie nie przejeżdżamy przez żadne wsie i miasteczka.
Skręcamy z tej trasy i kierujemy się ku północy do m.Tulina. Tam oglądamy najszerszy wodospad Estonii. Naprawdę fajny widok.
Ruszamy dalej w kierunku nabrzeża i m. Turisalu, gdzie znajdują się najwyższe w Estonii klify. Są naprawdę imponujące. Robimy zdjęcia, rozmawiamy z miłymi Litwinami i ruszamy ku Tallinowi.
Jedziemy fajną droga prowadzącą nabrzeżem Bałtyku a raczej Zatoki Fińskiej. Tu zauważamy już dużo większy ruch na drodze. Docieramy do Tallina. Przy okazji natrafiamy na stację z LPG i tankujemy gaz do naszego Pi.
Dojeżdżamy do akademika jest naprawdę fajny. Za cenę 250zł za 2 noce i 2 osoby. Co prawda dzieci do 2 lat mają za free ale miła pani z recepcji zgodziła się by nasz 3 letni Piotrek też miał za darmo. Pokój jest naprawdę niezły, niesamowicie czysty, na dwa pokoje przypada kuchnia i łazienka. Super się tu czujemy.
Zmęczeniu jemy kolacją i około 23 kładziemy się spać. Za oknem mimo późnej pory ciągle jest jasno, na szczęście zasłonki i roleta w sympatyczne jabłuszka zasłana nieco światła.
Dzień VII
Poniedziałek rano – około g. 9.30, z trudem wstajemy. Ciągle jest jasno. Słoneczko ledwo przebija się zza chmur. Pogoda – znowu nie wiadomo jaka, ani to ciepło ani zimno. Jemy śniadanie i ruszamy w kierunku przystanku trolejbusowego by dotrzeć do centrum Tallina. W międzyczasie przejaśnia się i mamy około 24-25 st. C i słoneczko. Tak więc pogoda piękna.
Trolejbusy w Tallinie pamiętają jeszcze lata 80'te. Zupełnie inaczej niż w Rydze, gdzie podróżowaliśmy zupełnie nowymi, fajnymi pojazdami. Przyznam, że przed przybyciem tu myślałem, że to Łotwa jest bardziej zacofana.
Podróż trwała dość długo, ale wreszcie dotarliśmy do celu i wysiadamy przy samym Starym Mieście.
Przewodnik w rękę i zagłębiamy się w uliczki starego Tallina.
Trasy opisywać nie będę, ale starówka jest dużo mniejsza niż ta w Rydze i przyznam, że Ryga bardziej mi się spodobała niż Tallin.
Po obejrzeniu starówki, kierujemy się ku nowoczesnemu centrum handlowemu, w którym to centrum jest polecana i tania restauracje sieci Lido Obiad tam kosztował nas 3 euro za osobę, a w cenie mieliśmy zupę, kotlet, ziemniaczki i kompot. Naprawdę super i do syta. Poza tym czyto i przyjemnie a to tylko 5 minut od starego miasta. Dla porównania dodam, że na starówce kawa kosztowała 3 euro a tu 1 euro.
Posileni możemy wędrować dalej. Więc pieszo idziemy do parku Kadriorg. Kawałek trzeba przejść... jakieś 5 km ale warto. Przepiękny park, dużo kwiatów, fontanny, stawiki, spokój no i co najważniejsze – duży plac zabaw na którym nasz 3 latek znudzony oglądaniem zabytków wreszcie mógł się wyszaleć, a i nam przydała się chwilka wytchnienia.
Ok czas wracać. Idziemy do centrum ale wzdłuż nabrzeża i portu podziwiając przepiękne jachty.
Wracamy do naszego akademika. Jest już późno – około 18. Odpoczywamy, jemy kolację i kładziemy się spać.
Dzień VIII
Wtorek. Czas pomalutku wracać do domu. Postanawiamy jednak zatrzymać się po drodze przy morzu, aby odpocząć i podzielić te 800 km które nasz dzieli od domu mniejsze odcinki. W internecie oglądamy kemping w okolicach Rygi nad samą Zatoką Ryską. Ok cel obrany. Jednak mając na względzie, że mamy do przejechania około 350km po dobrych i pustych drogach, postanawiamy pojechać jeszcze na wschód od Tallina i zobaczyć najwyższy wodospad Estonii oraz tzw. studnie czarownic.
Ruszamy w stronę granicznego z Rosją miasta Narva. Droga jest piękna, dwu pasmowa autostrada powoduje, że bardzo szybko mijają kilometry i skręcamy w kierunki m.Jagla-Joa.
Tu znaki doprowadzają nas pod sam wodospad. Jest naprawdę uroczy. Oglądamy go ze wszystkich stron.
Jedziemy dalej. Najpierw z powrotem w kierunku Tallina a potem na południe. Jedziemy z reguły przez wioski i małe miasteczka z dala od głównych dróg. Kierujemy się ku miejscowości Tuhala by zobaczyc podobno jedno z najbardziej unikatowych miejsc w Europie, a mianowicie Studnię Czarownic. Która to studnia zaczyna „kipieć” po obfitych opadach deszcze.
Docieramy na miejsce. Zwykła chatka a obok zwykła studnia. Czytamy tablicę. Podchodzi na nas starszy pan i zaczyna nam opowiadać po Estońsku o tym miejscu. Oczywiście nic nie rozumiemy o czym ona mów. Ale gościu sobie nie przerywa... a my wyraźnie mu pokazujemy że go w ogóle nie rozumiemy... a ten dalej nawija. Z jego opowieści dowiedzieliśmy się jednak, że studnia kipiała tylko 9 razy bo aby to się stało odpowiednie strumienie i rzeki muszą osiągnąć odpowiedni poziom wody, potem jegomość zaczyna nam tłumaczyć o jakiś prądach, energiach, jakiś kamieniach itd. My zupełnie tym nie jesteśmy zainteresowani i po raz kolejny dziękujemy za opowieść ale musimy już jechać. Tłumaczymy i po angielsku i po rosyjsku, że daleka droga przed nami. Ale on nadal gada i zaprasza nas do swojej chaty gdzie podobno jest jakieś muzeum... ale my mamy już dość natręta i mówimy po polski - „do widzenia” i odchodzimy w kierunku parkingu. Uff ruszamy... jeszcze się obracamy czy aby nie goni :)
Ruszamy więc już ku Łotwie i ku namierzonemu wieczorem w internecie kempingowi w okolicach Rygi. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w ciekawej i dość chyba biednej cerkwi – ot tak z ciekawości a także robimy zakupy w sklepie po drodze.
Przekraczamy granicą z Łotwą i po kilkudziesięciu kilometrach skręcamy ku miejscowości Tuja. Tam przejeżdżamy wieś i na końcu widzimy kemping „Krimalnieki”.
Kemping znaleźliśmy na stornie internetowej: http://pl.camping.info
Pole jest dość ubogie, bo po prostu średnio równy teren, raczej łąka, ale za 5 łatów, czyli około 30 zł możemy postawić kampera, samochód + przyczepę lub samochód+namiot. Za osoby się nie płaci. Do dyspozycji gości są ubikacje, łazienka – wszystko w raczej średnim standardzie, do tego krany z wodą dość często porozstawiane po polu oraz gniazda z prądem 230V. Za prąd nic nie dopłacamy ! Kemping jest świetnie położony bo nad samą plażą, więc nie ma problemy, że do morza musimy wędrować, wystarczy zejść ze skarpy.
Rozbijamy swój namiot nad samym morzem. Obok mamy za gości rodzinę z Litwy. Oczywiście ruszamy do morza. Woda jest po prostu gorąca, plaża super, piasek, trochę kamieni, płytko. Nasz Piotrek jest w siódmym niebie, kompie się, rzuca kamieniami do wody, ucieka od fal. Zresztą my też jesteśmy szczęśliwi. Robi się bardzo późno, Aga kładzie Piotrka spać, przy okazji sama zasypia. A ja zaprzyjaźniam się z miłym Litwinem i przy Litewskiej nalewce o nazwie 999, oraz piwach Saaremaa siedzimy, oglądamy zachód słońca i omawiamy nasze wojaże – okazało się że ta rodzina również była w Estonii i jechali podobnym szlakiem jak my.
Zerwał się wiatr i zaczyna padać deszcz, żegnamy się z Litwinami i chowamy się do naszych namiotów. Zasypiamy.
Około godziny 1 w nocy budzi mnie niesamowity świst wiatru. Okazuje się że nasz namiot stoi na samej skarpie a wiatr jest tak duży że prawie go kładzie na ziemi. Wychodzę. Wiatr jest naprawdę duży ale przy tym bardzo ciepły. Decyduję, że musimy przestawić namiot. Przekładamy naszego syna do samochodu i szybko z Agą przestawiamy namiot jakieś 5-10 metrów dalej od skarpy i nabrzeża, potem jeszcze przeparkowałem samochód bokiem, tak by jak najwięcej zasłonić namiot od wiatru. Uff udało się już tak nie wieje można kłaść się spać. Jeszcze tylko pomagam sąsiadom przestawić ich namiot bo też stwierdzili że wieje za mocno. Zasypiam.
Dzień IX
Wstajemy około 9. Wiatr wieje ale już nie tak silny jak w nocy ale za to zimny, niebo zachmurzone. Jemy w namiocie śniadanie, ubieramy się i po krótkiej naradzie decydujemy się wracać do domu. Chętnie byśmy tu zostali jeszcze na jeden dzień ale trochę noc mnie wykończyła, poza tym pogoda chyba się nie poprawi, więc co robić nad morzem w deszcz w małym ciasnym namiocie ?
Pakujemy więc autko, jeszcze chwilka na plaży, żegnamy się z sąsiadami i ruszamy do domu.
Droga prosta jak strzała, ale to 500km więc chwilkę nam zajmie podróż.
Dość szybko mijają kilometry na prawie pustych Łotewskich drogach. Przejeżdżamy granicę z Litwą.
Tuż za przejściem na leśnym parkingu zatrzymujemy się by zrobić pyszny gulasz ze słoika z makaronem wyciągniętym z chińskiej zupki. Nasz Piotrek zajada się aż się dziwię. Zresztą nam też to smakuje :) Posileni, pijemy jeszcze świeżo zaparzoną kawę i ruszamy dalej.
Około godziny 17 przekraczamy granicę z Polską. Jesteśmy u siebie. Jeszcze w Augustowie zatrzymujemy się na pyszna pizzę z pieca. Ruszamy do domu, jeszcze 80 km i w domu.
Po niecałej godzinie jesteśmy w domu. Szybko rozpakowuję auto, jak tego nie zrobię teraz to będzie tak stało... wszystkie bagaże układam w przedpokoju, ledwo można przejść. W aucie, dopiero teraz widać bałagan i brud jaki się nazbierał prze te 3 tyś km. Torby stoją w przedpokoju, ale nie chce nam się ich rozpakowywać. Piotrek spokojnie wszedł do domu i zaczą się bawić samochodami, a ja z Agą wyciągnęliśmy piwo Saaremaa i usiedliśmy w naszych fotelach... ale przyjemnie !
Koniec
Podsumowanie.
Trasa:
Przejechaliśmy około 3050 km.
Tankowaliśmy 7 razy.
Spaliliśmy łącznie 166,8 litrów gazu oraz około 17 litrów benzyny.
Łącznie na paliwo wydaliśmy 531 zł
Auto:
Nasz Citroen Xsara Picasso, rocznik 2000, silnik 1,8 16V Benz+Gaz, okazał się niesamowicie wygodnym autem na długie trasy. Prowadzi się dobrze, siedzenia przy dłuższej podróży wygodne, klimatyzacja zapewniała nam przyjemny chłód.
Auto nie rzuca się w oczy, dzięki czemu bez problemu można postawić na parkingu i nie za bardzo ktoś zwraca nia nie uwagę ale też nie ma problemu z policją, bo również nie zatrzymali nas ani razu a nawet nie celowali radarem, woleli „strzelać” w piękne białoruskie suvy.
Co do minusów auta to przede wszystkim duży promień skrętu, ciężko wywijać w ciasnej Rydze. A w trasie dało się odczuć brak tempomatu.
Drogi:
Litwa: dobrej jakości drogi, jednak via baltica zatłoczona w okolicach Kowna. Autostrada Kowno – Kłjpeda – pusta i szybka.
Jeździ się dobrze i wolno. Dużo policji i wysokie mandaty – noga sama ujmuje gazu.
Łotwa: tu tak ładnie nie jest. O ile sama via baltica jest bardzo dobra to pozostałe drogi są dziurawe i strasznie nierówne.
Tu jeździ się szybciej niż na Litwie. Łotysze ogólnie jeżdżą jak Polacy, szybko i ostro hamują przed fotoradarami.
Estonia: bardzo dobre drogi, nawet te drugiej kategorii. Ładnie utrzymane równe i puste. Nawet w niedzielę wieczorem nie ma tłoku na głównych drogach.
W Estonii jeździ się podobnie jak na Łotwie i w Polsce. Policja kasuje tylko tych co śmigają grubo powyżej 100 km/h (a dozwolone jest 90).
Noclegi:
Na Litwie w okolicach Kłajpedy spaliśmy w naszym starym miejscu, tzn Melnrage II – bar przy samej plaży, obok pokoje do wynajęcia. Płaciliśmy za pokój 2 osobowy z łazienką i aneksem kuchennym – 200Litów za 2 noce. - 2 osoby + dziecko za free
Łotwa:
Park Narodowy Gauja – m. Sigulda. Noclego w fajnym drewnianym domu. Pokój 4 osobowy z łazienką. My za 2 osoby + dziecko płaciliśmy 20łatów za 1 noc.
Ryga – rezerwacja ze strony booking.com – polecam – Hotel Turiba – 24 LVL (łaty) za 2 noce. Pokój 4 osobowy ale tylko dla nas. Łazienka i WC oraz kuchnia wspólne dla piętra. Ale warunki niezłe. Aha free wifi
Estonia:
Saaremaa – kemping Piibelehe: http://www.piibelehe.ee/ - na stornie cennik. Fajny, spokojny kemping w miasteczku. Oddzielne miejsce dla kamperów i przyczep oraz oddzielnie – w sadzie – dla namiotów. Prysznice, Wc oraz wifi w cenie.
Tallin – oczywiście akademik z booking.com – Academic Hostell Tallinn – super czysty pokój typu studio (łazienka, WC i kuchnia przypada na 2 pokoje). Fajnie i sympatycznie, darmowe wifi, lodówka. Cena 54 euro dla 2 osób. Na stornie booking.com podają, że dzieci do 2 lat za free ale spokojnie można się dogadać z dziewczynami w recepcji.
I znowu Łotwa:
W drodze powrotnej kemping w m. Tuja. Kemping ze strony http://pl.camping.info - Krimalnieki. Fajny kemping – pisałem o nim powyżej. Cena 5 łatów za auto+namiot. Identyczna cena dotyczy auta+przyczepy. Za osoby się nie płaci. Prysznice, WC, prąd oraz wifi przy barze w cenie. Kemping nad samym morzem. Pusto i fajnie. Aha bez problemu można płacić kartą.
Ceny zwiedzania:
Ceny są dość drogie, szczególnie na Łotwie. Wejście do pałacu czy zamku to koszt około 30-50 zł od osoby. Ale naprawdę warto.
Ceny żywności:
W naszej podróży nieprzerwanie towarzyszyły nam kupione w Polsce słoiki z gołąbkami, gulaszem itd. i to było dobre posunięcie.
W restauracjach – wiadomo drożej, ale przecież trzeba... więc:
Łitwa – polecamy bar o nazwie „170 km” - wiadomo dlaczego – bar znajduje się na autostradzie Kowno – Kłajpeda – wiadomo na którym kilometrze tej dorgi :). Dobre Litewskie jedzenie.
Ryga – sieć restauracji Pielmieni – tanio i smacznie. Restauracja tej sieci jest również w obrębie starego miasta.
Tallinn – sieć restauracji Lido. Tanio (danie dnia 3 euro, a w tym zupa, kompot, kotlet, ziemniaki i surówki). Bardzo smaczne. Restauracje mieści się nieopodal starego miasta, w centrum handlowym. Restauracja zaznaczona jest na darmowych mapach pobranych z recepcji hotelu :)
Ogólnie:
Ludzie przyjaźni i wyrozumiali dla turystów. Estonia nas troszkę rozczarowała. Miał to być przedsmak Skandynawii. W internecie i przewodnikach opisywana jest inaczej niż jest w rzeczywistości. Ogólnie panuje tam ład i porządek. Czysto i schludnie, ale wystarczy zapuścić się dalej od Tallina a widać pozostałości dawnych PGR'ów. Stare budynki, częściowo zawalone, królujący eternit i stare rosyjskie ciągniki.
Natomiast Łotwa kojarzyła nam się właśnie z opisywanym powyżej widokiem postkomunistycznego kraju. Okazało się jednak, że mimo złych dróg, Łotwa jest przepiękna. Ryga urzekła nas starówką, a plaże ciepłą wodą i małą ilością ludzi. Do tego Park Narodowy Gauja – inny świat. Z płaskich przestrzeni w jednej chwili przenieśliśmy się do narciarskiego kurortu. Kolejki linowe, skoki na linach, wyciągi narciarskie. Do tego piesze szlaki, jaskinie i zamki na skałach – coś pięknego.
Kraje Bałtyckie to moje ulubione miejsce na ziemi. Moje życie jest pełne podróży, przygody i spontaniczności