Lwów na weekend

Lwów na weekend  – główne zdjęcie

Znudzeni przestojem wyjazdowym i życiem „codziennym”, z niecierpliwością czekając  na czas naszych nowych przygód postanowiliśmy wybrać się gdzieś na weekend. Po intensywnej burzy mózgów, padły słowa blisko, tanio, klimatycznie i nasz palec po mapie dojechał do Lwowa, więc nie było już odwrotu ;)

Na granicy lekcja cierpliwości

Myśląc, że ponad 300 km zrobimy no.. naszym busikiem może max 4 godziny, myliliśmy się niesamowicie. Na granicy czekając w ogromnej kolejce spędziliśmy około 6 godzin! Tam świat toczy się swoim życiem. Jakaś karteczka przy wjeździe, bez niej ani rusz by wyjechać, każdy z paszportem, każdy do okienka, matki z dziećmi, zamieszanie, zdenerwowanie, niecierpliwość i jedno wielkie pytanie – Ale co tutaj się dzieje? No niestety przekraczanie granicy jest dosyć uciążliwe, wyjeżdżając około 15 z Krakowa, do Lwowa udało się dojechać dopiero na około 24, co jest dosyć absurdalne, lecz niestety prawdziwe. Wybierającsię tam pamiętajcie, że to nie kwestia 15 min! W jedną jak i drugą stronę trzeba odstać swoje.

19243559_1423299327731384_719774776_ojpg

Lwowskie restauracje

Za to naszą nie zbyt odległą lecz długą trasę rekompensowała wyborna kolacja. We Lwowie jest dużo restauracji, które zwane są Emotional Restaurants. Tam restauracje mają inny wymiar, zazwyczaj to nie jeden lokal a cała kamienica, to nie jakiś tam wystrój, a cała historia. To nie są lokale stworzone by tylko spożyć posiłek. Tam można powiedzieć, że dzieje się pewna magia ;) Jedzenie nie dość, że smaczne, często podane w ciekawy sposób,  a do tego w bardzo przystępnych cenach.  

Miejsca, które my odwiedziliśmy i które uważamy, że są warte uwagi to na pewno Dom Legend. Cała kamienica opowiada historie, zamykając za sobą drzwi przenosimy się do tajemniczej krainy. Na jednym piętrze możemy spotkać karły, a na samym dachu wisi Trabant, do którego można nawet wejść! Widok i atrakcja bardzo przyjemna, jedzenie bardzo smaczne, a interakcja z kelnerem nie sprowadza się tylko do złożenia zmówienia, lecz zagadek no i oczywiście legend ;)

1jpg

Kolejnym miejscem, w którym poczujecie się niesamowicie jest Loża Masońska, uważana za najdroższa restaurację. I owszem taka jest, jeśli nie wyrobicie sobie karty LOKAL, ta upoważnia Was do zniżek w różnych miejscach, nie tylko tam i  pozwala zaoszczędzić trochę pieniędzy. Wchodząc tam należy zapukać do drzwi, otwiera starszy Pan i przeprowadza przez starą, zaniedbaną kuchnie, otwiera drzwi i tam… piękny wystrój, elegancja, muzyka na żywo. Kolejna, ciekawa atrakcja tego miejsca znajduje się i tu UWAGA.. w toalecie. Nie zdradzę jaka, my też nie wiedzieliśmy, po prostu sprawdźcie ;)

3jpg

I tutaj można jeszcze dużo opowiadać, i mnożyć przykłady. Warto zaglądnąć do Manufaktury Czekolady na coś słodkiego i do Manufaktury Kawy na tradycyjną lwowską kawę, oraz pójść na śniadanie do Restauracji Baczewskich, czy napić się piwa w Teatrze Piwa Prawda.

Lwowska opera

Jadąc do Lwowa koniecznie zarezerwujcie sobie jeden wieczór na operę. Bilety są kuriozalnie tanie, można kupić je nawet za 20 zł, w Polsce to do kina w piątek raczej ciężko się za tyle wybrać. Dla porównania koszt tej przyjemności w Krakowie jest kilku krotnie droższy. Oprócz walorów muzycznych również warto skupić się na budynku Opery Lwowskiej. Widnieje na końcu Alei Wolności i robiąc wrażenie, pięknie oświetlony budynek nocą tylko zapowiada i zachęca by zaglądnąć do środka. Co warto zrobić, bo czeka nas tam piękne wnętrze, a na sklepieniu imponujące malowidła.

4jpg

Co warto jeszcze tam zobaczyć?

Koniecznie trzeba wybrać się na wieżę ratuszową, która się znajduje w samym centrum rynku. Na wieżę prowadzą drewniane schody, wstęp to kilka złoty, a widok pięęęękny ;) Czuje się tam jeszcze bardziej klimat tego miasta. Gdzieś z daleka, dobrze przypatrując się na dachy, można zauważyć namalowanego kucyka ;)

W soboty i niedziele, we Lwowie odbywają się „pchle targi”. Można tam wyszukać ciekawe perełki. Koniecznie polecamy fanom płyt winylowych – jest w czym przebierać.

Oczywiście ważnym miejscem, o którym nie należy zapominać jest Cmentarz Łyczakowski oraz Cmentarz Orląt Lwowskich.  Spoczywa tam sporo polaków, osób które oddały życie również w bardzo młodym wieku, warto jest udać się tam i uczcić minutą ciszy historię tych osób.

 

2jpg

 

Lwów na weekend  – zdjęcie 1
Lwów na weekend  – zdjęcie 2
Lwów na weekend  – zdjęcie 3
Lwów na weekend  – zdjęcie 4
100PROCENTPRZYGODY
100PROCENTPRZYGODY

Nasz pomysł zrodził się na początku 2013 roku, marzenie spędzenia wolnego czasu poza zamkniętym hotelem, bez barier i już wcześniej określonych planów przez organizatora wycieczki. Chcemy sami określać nasze cele i możliwosci tak, aby przywieźć jak najwięcej wspomnień z każdej wyprawy. Każdy wyjazd to nowe miejsca i cele.

Czytaj także

Ameryka Samochodem cz. 7/10 - Yosemite National Park – zdjęcie 1
Relacje z podróży
Ameryka Samochodem cz. 7/10 - Yosemite National Park
Mammooth Lakes zaskoczyło nas bardzo, zwłaszcza jak po upalnym klimacie Death Valley , paniusie w klapuniach musiały przedostać się  przy temperaturze 0 stopni w deszczu ze sniegiem pod drzwi naszego pokoju. Nie byliśmy totalnie przygotowani na taką  gwałtowną zmianę pogody…Wstaliśmy o 10:00, bo na dziś mieliśmy zaplanowaną trasę jedynie 150 mil do przejechania , więc luzik. Nie śpiesząc się poszliśmy na śniadanko na prawdziwe amerykańską kuchnię . Rozglądając się wkoło nie trudno było zauważyć ludzi poubieranych w kombinezony i buty narciarskie , pomykających z deskami snowboardowymi i nartami. Nie trudno było się zorientować  że jesteśmy w kurorcie narciarskim. Jakież było nasze zaskoczenie jak w recepcji motelu Kuba poprosił o raport pogodowy – a tu prawdziwa zimaJ Okazało się ,że wiele dróg jest zamkniętych i nie ma szans na przejazd. Wyznaczona przez nas droga od października do czerwca jest zamknięta (jedyny wjazd do Yosemite od strony wschodniej , przełęcz na wysokości 10 000 stóp) – więc trochę byśmy musieli poczekać. Szybko przeplanowaliśmy trasę i aby dostać się do kolejnego celu – Yosemite, musieliśmy objechać całe pasmo  górskie Sierra Nevada  - jedyne 500 mil…Czyli jednym słowem cały dzień drogi. Wyjechaliśmy z miasteczka w deszczu, zostawiając  pasma górskie we mgle . Zdążyliśmy ujechać ok. 30 mil i pojawiło się przepiękne jezioro, pogoda też się poprawiła, choć wiało jak diabli. Jakież było moje zdziwienie jak chwyciłam za aparat aby uwiecznić te super widoki a tu niespodzianka… baterie zostały w motelu. Nie dane nam było opuścić Mammoths Lakes więc wróciliśmy z powrotem do uroczego kurortu. Na szczęście baterie były na miejscu i się jeszcze ładowały.Mammoths opuściliśmy definitywnie o godz.13!!!!!!! Gmurcia chwyciła za kierownicę i pomknęła tak prawie przez 300 mil bez przerwy na siku (7 godzin), w swojej nowej wysokiej klasy czapeczce za 20 dołków i obciachowych okularach z Vegas. Po drodze zaliczyliśmy tylko 3 tankowania, małe zakupy i przejechaliśmy chyba przez wszystkie pory roku. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż się ściemniło i nastąpiła zmiana driverów.Kuba dorwał się do kółka w odpowiednim momencie, bo zaczęły się zajebiste serpentyny, normalnie jak na karuzeliJ Żałowaliśmy , że księżyc tak słabo doświetla te strome zbocza, bo widoki byłyby pewnie nieziemskie. Przed północą dotarliśmy na miejsce do Oakhurst  - motelu Americas Best Value Inn. Pokój wypasiony ale lodówki nie było , co chłopaków bardzo zmartwiło….