Z Halifax do Saint John - początek wycieczki po Kanadzie
Lecimy do Kanady!
Niektórzy myślą, że choć podróżowanie camperem wiąże się z niezależnością, miłośników caravaningu ograniczają granice. I nie są to granice państw, bynajmniej – chodzi o granice kontynentów. Panuje przekonanie, że jeśli nie jest się milionerem, chęć zwiedzenia kamperem Kanady czy USA pozostaje jedynie w sferze marzeń. Tymczasem tak nie jest. Trzeba przyznać, że taka wycieczka nie należy do tanich, jednak przy odrobinie samozaparcia, umiejętności oszczędzania i posiadaniu zdolności organizacyjnych można spędzić wspaniały urlop za oceanem bez konieczności wzięcia kredytu.
Odwiedzający Kanadę turyści nie potrzebują wizy, o ile nie zamierzają przebywać w niej dłużej niż pół roku. Im wcześniej zarezerwujemy bilety lotnicze, tym lepiej – przykładowo, przy dwumiesięcznym wyprzedzeniu za przelot w obie strony możemy zapłacić mniej niż 3 tys. złotych (takie stawki podaje np. CenterFly). Widełki cenowe przewoźników mogą być bardzo szerokie, dlatego istotne jest umiejętne wyszukiwanie promocji. Po zakupie biletów pozostaje rezerwacja campera. W Kanadzie działa wiele firm zajmujących się wynajmowaniem takich pojazdów (nazywanych tam „recreational vehicle”, czyli RV), więc znalezienie takiej, której oferta odpowiada nam najbardziej, nie sprawi problemu. Jedną z nich jest Cruise Kanada, mająca oddziały w największych miastach kraju. Koszt wynajęcia 4-osobowego campera na okres 10 dni (przy rezerwacji dwa miesiące naprzód) może wynieść 1100 dolarów, czyli ok. 3400 złotych. Jak łatwo wyliczyć, na jedną osobę wypada 850 złotych, co nie jest wygórowaną ceną jak na podróż w tak egzotyczne miejsce.
Nasza podróż zaczyna się w Halifax, a kończy w Toronto. W ciągu 10 dni postaramy się przeżyć przygodę życia i poczuć surowy klimat tego ogromnego kraju.
Halifax i Wyspa Księcia Edwarda
Kiedy wylądujemy już na lotnisku w Halifax, gdzie czeka na nas zamówiony camper, możemy nacieszyć się pobytem w największym mieście Nowej Szkocji. Do ciekawostek należy fakt, że właśnie w tym mieście wydrukowano pierwszą w Kanadzie książkę i gazetę. Również tutaj powstał pierwszy ogród zoologiczny Północnej Ameryki. Według różnych źródeł na cmentarzach Halifax spoczywają ciała 150 osób, które zginęły podczas zatonięcia Titanica.
Po poznaniu stolicy nowoszkockiej prowincji możemy ruszać dalej, w kierunku domu bohaterki książki, na której wychowało się kilka pokoleń dziewcząt. Po drodze miniemy wieś o zabawnie brzmiącej nazwie Memramcook. Stoi tu dostojny, strzelisty kościół św. Józefa, na który warto zwrócić uwagę. Jego wysoka wieża jest widoczna z dużej odległości. Natomiast jeśli nie znamy języka francuskiego, próby porozumienia się z mieszkańcami mogą sprawić nam kłopot. Następnym punktem wycieczki jest najmniejsza spośród kanadyjskich prowincji – Wyspa Księcia Edwarda (Prince Edward Island, PEI). Dostęp do niej zapewniają trzy trasy widokowe: Lady Slipper, Blue Heron oraz Kings Byway. Mieszkańcy żyją z połowu ryb, a także z turystyki. Odwiedzających przyciąga uroda krajobrazu oraz nietypowe dla kanadyjskiego wybrzeża delikatnie opadające piaszczyste plaże. Największym miastem na wyspie jest Charlottetown, które wzięło nazwę od imienia królowej Wielkiej Brytanii, Zofii Charlotty Mecklenburg-Strelitz. Jedną z tutejszych atrakcji jest wybudowany w 1887 roku Charlottetown City Hall, cechujący się potężną konstrukcją przy jednoczesnej łagodnej linii filarów. W 1984 roku ówczesny minister środowiska oficjalnie uznał budynek za cenny zabytek historyczny i kulturalny (National Historic Sites of Canada).
Po opuszczeniu Charlottetown możemy wreszcie udać się do Cavendish, miasta znanego każdej czytelniczce sagi o rudowłosej Ani Shirley. Słynne wzgórza niewiele zmieniły się od czasów, które opisywała Lucy Maud Montgomery, choć tytułowe Green Gables (posiadłość, na której się wychowywała) obejmuje obecnie Park Narodowy Wyspy Księcia Edwarda. Odwiedzający „farmę Cuthbertów” mogą zobaczyć pokój Ani, a także wszystkie miejsca opisywane w książce. Cavendish jest urokliwym miasteczkiem, wyróżniającym się niesamowitą, ciepłą atmosferą. Przepiękne wille i małe, przytulne domki, nadmorskie wydmy i legendarne wzgórza – tu naprawdę warto przyjechać i choć przez chwilę wsłuchać się w szum morza i wiatru.
Saint John – historia i przyroda
Na zakończenie pełnego wrażeń dnia możemy odwiedzić Saint John. Zapewne niektórzy pomyśleli o stolicy prowincji Nowa Finlandia i Labrador, St. John's, ale od tego zamglonego miasta dzieli nas dzień drogi. Tymczasem do Saint John, leżącego w prowincji Nowy Brunszwik, dotrzemy w ok. 3,5 godziny. Mieści się przy północnym brzegu Zatoki Fundy, u ujścia rzeki St. John. W tym mieście każdy budynek jest piękny – nawet sklep, a dokładnie Saint John City Market, który reklamuje się jako „farmers market”. Nazwa oznacza miejsce, gdzie można kupić oryginalne produkty kanadyjskich rolników, począwszy od zdrowej żywności po wyroby ręcznego rzemiosła. Drugiego takiego punktu nie ma w całym mieście, co sprawia, że jest unikalny nie tylko dla turystów, ale i dla samych mieszkańców.
Kolejną atrakcją Saint John jest Rockwood Park, jedenz największych kanadyjskich parków miejskich. Przecina go mnóstwo szlaków turystycznych, po których można wędrować godzinami, obserwując mieszkające w parku zwierzaki (w tym przepiękną modrosójkę błękitną).W zimiemieszkańcy grają tu w hokeja, jeżdżą na nartach i robią sobie liczne przejażdżki bryczką. To idealne miejsce na nocleg – Saint John Horticultural Association oferuje turystom możliwość zatrzymania się na Rockwood Park Campground (142 Lake Dr. South). Za dzień pobytu trzeba zapłacić od 25 do 35 dolarów (kanadyjskich), ale za to możemy cieszyć się 2200 akrami otaczającej nas zieleni i pięknymi jeziorami. Na samym kempingu mieści się 18-dołkowe pole golfowe i stadnina, zaś na małych turystów czeka duży plac zabaw i zoo. Lepszego miejsca na zaparkowanie campera nie można było znaleźć.
5 miast, cała masa ciekawych punktów do zwiedzenia i 732 km do pokonania.
Następnym punktem wycieczki będzie Quebec. Ale to dopiero po porządnym odpoczynku i nasyceniu się klimatem Saint John – a jest to miasto, w którym trzeba spędzić choć jeden dzień.
Z zawodu pisak, z zamiłowania kociara. Kiedyś zobaczy co jest za Uralem - dobrnie aż do Władywostoku. A póki co, kiedy może, cieszy się słońcem krajów południowej Europy. I też jest fajnie ;)