Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park

Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – główne zdjęcie

Obudziliśmy się jak zwykle po 6-tej, w prawdziwym motelu z amerykańskich horrorow – Safari Motel  Inn – żywcem wyjęty z Psychozy  Hitshckocka. Ściany z dykty, więc całą noc słyszeliśmy przejeżdżające samochody i pierdzenie sąsiadów. Wiemy na co nasz motel łapie przejezdnych – otóż, na eksponowane hasło „large pool”.

Tym razem zjedliśmy śniadanko przygotowane we własnym zakresie i ruszyliśmy do Joshua Tree National Park. Okazało się, że mieszkaliśmy (w nocy tego nie zauważyliśmy) przy samym wjeździe do parku. O 9-tej więc byliśmy już po wizycie w Visitors Center, gdzie wyposażyliśmy się we wszystkie mapy i ruszyliśmy na podbój parku. Starszy pan (strażnik), który wyposażył nas w niezbędne informacje nt poruszania się po parku rozpoznał nas „po akcencie” i – już bodaj drugi raz jak dotąd – okazało się, że amerykanie rozpoznają nasz język :-)

Na początku zachwyciliśmy się widokiem niesamowitych w swym wyglądzie drzew Joshua od których pochodzi nazwa parku. Później totalna zmiana otoczenia – Hidden Valley – ukryta dolina przywitała nas bajecznymi skałkami. M.in. zrobiliśmy sobie spacer do Czaszki – Skull Rock (kawałek fajnej skały…) Zaliczyliśmy nawet mały spacerek (wracając do auta) na chwilę tracąc orientację – a wszystko dookoła takie podobne… Ogólnie rzecz ujmując: pustynia, drzewa Joshua,  wieksze i miejsze kamienie i tak kilka godzin.

Kiey View – widok z góry na kosmiczny krajobraz – super punkt widokowy. Co rusz mijamy harleyowców mknących na swych maszynach po bezdrożach amerykańskiego parku.

Na koniec kaktusowy ogród.  Kaktusy, które wyglądały jak włochate tarantule  okazały się agresywne – zaatakowały Gmurcie – jak krwiożercze stwory rzuciły, WPIŁY SIĘ swoimi kolcami w jej nogę. Dokumentacja z usuwania obcego ciała z jej nogi wkrótce. Akcja ratunkowa przebiegła pomyślnie (Jerzu niczym wprawiony w bojach chirurg wyłuskał z iście zegarmistrzowską precyzją kilkadziesiąt igieł z nogi Gmurci.) Było krwawo, operacja się udała, pacjentka przeżyła :-)

I tak znowu w trasie skąd do Was piszemy jadąc legendarną drogą Route 66. Szukamy jakiegoś jedzenia, ale od ponad 200 km tylko pustynia, droga przed nami na wprost, a na horyzoncie przepiękne góry.

Minęła 1-sza w nocy. Oczywiście całe towarzystwo dawno już śpi. Jeszcze trochę i zostanę posądzony o czerpanie mocy z jakichś podejrzanych „ekologicznych źródeł”… Tak to już jest  - na urlopie – TAKIM JAK TEN – szkoda każdej przespanej godziny, czasem dosłownie.

Po południu legendarna Route 66 przeszła w zwyczajną „freeway” co znacząco poprawiło naszą prędkość (z ok. 60mph do 80mph). Trzeba przyznać, że od początku jedziemy „jak pan bóg przykazał” – przekraczamy dozwoloną prędkość jedynie o 5 mil (ustawiamy tempomat). Niestety mój dzisiejszy „dyżur” za kółkiem był w większości mordęgą – speed limit 55 mph – wlokliśmy się (60 mph) niecałe 90 km/h co w sytuacji kiedy masz pustą drogę, bezkresną przestrzeń wokół, widoczność na setki kilometrów, suchą drogę, ach… przycisnęłoby się troszkę… Niestety – co chwilę ostrzeżenia o „radar control”, a już szczytem wszystkiego jest komunikat „radar control by aircraft”… Hmm, przynajmniej jest bezpiecznie :-)

W pewnym momencie minęliśmy znaczący znak: „NO SERVICES NEXT 90 MILES”. Dłuższą chwilę zajęło nam zastanawianie się czy to żart czy niekoniecznie. Szczęśliwie mieliśmy prawie pełny bak i kilka butelek wody, bo przez następnych PRZYNAJMNIEJ 90 mil nie było nic… Tzn. owszem był piękny, stopniowo zmieniający się krajobraz – PUSTYNNY. Piasek, krzaczki, w oddali góry i zero żywej duszy przez jakieś trzy godziny w tym upale. Dodam, że mówiąc (pisząc?) „zero żywej duszy” mam na myśli: ZERO ŻYWEJ DUSZY.

Ni z gruszki ni z pietruszki – Jerzu (siedzący wtedy jako pasażer  z przodu) krzyknął: „-Drzewo z butami po prawej!” W pierwszej chwili pomyślałem, że biedakowi upał zaczął właśnie szkodzić – w tym upale Marcin (Jerzu) pewnie zaczyna widzieć jakieś omamy… Drzewo z butami, jasne  - a skarpetki też tam były? (chciałoby się zapytać…).  Zawróciliśmy do tego miejsca i… mamy kilka zdjęć drzewa z butami! Kilka mil później Jerzy krzyknął: „-Drzewo z majtkami!” Podobnie i tym razem miał rację (widziałem), ale majtek było zbyt mało (niedawno zasadzone?!), więc odpuściliśmy. Nasz spontaniczny pomysł, żeby dziewczyny rozpoczęły nowe drzewo przy Route 66 – ZE STANIKAMI – niestety pozostał bez odzewu… :-(

Dużo wcześniej niż przewidywaliśmy dotarliśmy do Flugstaff – mieściny przy Historic District Route 66. Nasz motel – Travellodge okazał się bardzo fajną miejscówką. Ponownie mamy 2 łózka typu quennsbed i wszelkie niezbędne wyposażenia jakie jest nam potrzebne. A to wszystko za jedyne 65$ (4 all).

Zapraszam do przeczytania kolejnej części o Grand Canyon

Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – zdjęcie 1
Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – zdjęcie 2
Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – zdjęcie 3
Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – zdjęcie 4
kuba
kuba

Przejechałem Amerykę samochodem i chętnie Wam o tym opowiadam!

Czytaj także

Smak jabłek nad Lago di Ledro – zdjęcie 1
Ciekawe miejsca
Smak jabłek nad Lago di Ledro
Osoby lubiące różnorodność zakochają się w Trydencie-Górnej Adydze. To region leżący w północno-wschodniej części Włoch, graniczący z dwoma innymi włoskimi regionami oraz dwoma krajami: Austrią i Szwajcarią. Jego położenie przekłada się na ogromną liczbę atrakcji turystycznych oraz urozmaiconą kuchnię, bogato czerpiącą z wpływów sąsiadów. Jeśli Włochy, zwłaszcza Trydent, to polenta. Zazwyczaj jest podawana w formie zapiekanej (smacafam), ze słoniną bądź kiełbasą. Ważnym elementem lokalnej kuchni są sery, wytwarzane w większości alpejskich kotlin i kotlinek. Ciekawi nowych smaków powinni spróbować łagodnego Pustertalera, ostrego Graukäse, a jeśli lubią produkty z mleka koziego, to także Ziegenkäse. Gdy ktoś planuje wakacje we Włoszech pod kątem doznań kulinarnych, szybko przekona się, że Trydent-Górna Adyga jest idealną destynacją dla łasuchów. Region słynie z jabłek, które są częstym składnikiem potraw. Warto poznać smak tutejszych strudli oraz tzw. Apfelküchel, placków przypominających trochę pączki, a trochę racuchy. Lokalne zupy są pożywne, gęste i ciężkostrawne – z bazą z wieprzowiny, ziemniaków czy flaków. Mięsa spożywa się dużo, począwszy od drobiu, przez wołowinę i dziczyznę, a skończywszy na pstrągach i króliku. Górna Adyga szczyci się Speck dell'Alto Adige, boczkiem wieprzowym z kością, suszonym i wędzonym w niewielkich rzemieślniczych zakładach w Dolinie Venosta. Jest chroniony znakiem IGP, w regionalnych restauracjach serwuje się go jako przekąskę bądź przystawkę, z ciemnym chlebem lub pieczywem ryżowym. Mówiąc o kuchni, nie można zapomnieć o winie. W regionie przeważają wina czerwone, ale najbardziej znane są białe, w tym Sylvaner, Müller Thurgau czy Gewürztraminer. Wyróżnia je niezwykły aromat i lekkość.