kuba

Ameryka Samochodem cz. 10/10 - Heading back to L.A. – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 10/10 - Heading back to L.A.

W piątek nocowaliśmy w Santa Maria, które wybraliśmy na kończącym wyprawę przejeździe – heading (back) to Los Angeles, z jednego poważnego powodu – ZAKUPÓW. Tutaj dziewczyny wypatrzyły swojego TJ Maxxx’a.Sobota 9.05.2009 była ostatnim już właściwie naszym pełnym dniem w stanach. Szczęśliwie, był to też ostatni dzień szału zakupów… Rano, wyjątkowo sprawnie poszło nam w centrum handlowym i punktualnie o 14-tej – tak jak sobie wcześniej założyliśmy (tzn. delikatnie wymusiliśmy na dziewczynach, które mogłyby tak shoppingować do końca życia bez przerwy) – wyruszyliśmy w stronę Los Angeles, a konkretnie do upatrzonej blisko dwa tygodnie wcześniej miejscówki – Santa Monica.To było ostatnie 170mil w trasie – całkiem przyjemnej drogi, w pięknej scenerii (częściowo wzdłuż plaż) – najpierw ichniejszym highway’em (Interstate), potem malowniczą górską drogą, z powrotem do wybrzeża. W elitarnym Malibu zrobiliśmy sobie lunch na plaży – pyszne sushi wcinane w krajobrazie znanym z serialu „Baywatch – Słoneczny Patrol” (obok, co i rusz przebiegała Pamela w pomarańczowym kostiumie). Tylko dziewczyny narzekały trochę na zimno (im to chyba nawet przy 30 stopniach Celsjusza nie jest wystarczająco ciepło…), więc nie przedłużaliśmy lanczu i zawinęliśmy się do Santa Monica. Wyjeżdżając z Malibu trafił nam się drugi korek podczas całej naszej wyprawy (pierwszy mieliśmy w drodze z Vegas na Tamę Hoover’a – ok. 45 minut) – turlaliśmy się niespiesznie aż do wielkich plaż w Santa Monica.Zalogowaliśmy się w samym centrum – przy deptaku, niemalże z widokiem na morze. Niestety jednocześnie, to był najdroższy nocleg na całej imprezie – 137$ po negocjacjach. Nic to jednak, bo to miała być (i była) - ostatnia noc – postanowiliśmy zatem zaszaleć NA BOGATO!  Spakowaliśmy się, ruszyliśmy na molo i daliśmy się porwać atmosferze. W urządzonym na molo wesołym miasteczku, posmakowaliśmy roller-coastera (chyba tak się to pisze?) i wystrzeliwanej w górę windy. Mieliśmy posmakować też Budweisera, ale jak tylko go odpaliłem – mimo czarnej foliowej torby – znikąd pojawiła się wielka czarna policjantka i odprowadziła mnie z nim do kosza. Po obfitej kolacji w restauracji na molo, spacerze, udaliśmy się na zasłużony spoczynek.It’s been a pleasure… po dwóch tygodniach w stanach – gubimy ojczysty język…  Oczywiście to nie jest to, co zrobiła Edyta Górniak – nie będziemy śpiewać hymnu… Do miłego….

Ameryka Samochodem cz. 9/10 - San Francisco – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 9/10 - San Francisco

Zbliżając się autostradą do miasta spodziewaliśmy się podobnej łuny do tej nad Las Vegas. Owszem – łuna była – zaczęło się od świateł lotniska w Oakland (właściwie „przedmieścia” San Francisco). Zaskoczyła nas pogoda – jeszcze na kilka mil przed SF była piękna gwiaździsta noc, czyste niebo, księżyc na dwie noce przed pełnią. Chwilę później nad miastem zawisła gigantyczna mgła (chmura?), racząc nas w delikatną mżawką. Kiedy zjechaliśmy z mostu Bay Bridge, skręciliśmy się w - stronę (jak mówią nasze dziewczyny) „ścisłego centrum” SF, a sceneria była bajkowo-komiksowa.

Ameryka Samochodem cz. 8/10 - Sequoia National Park – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 8/10 - Sequoia National Park

Wczorajszy nocleg znaleźliśmy z tak zwanego buta – to była pierwsza noc, na którą nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu. Dojeżdżając do Fresno spodziewaliśmy się małej miejscowości, która okazała się dość sporym miastem, więc nawet nie wjechaliśmy do centrum.  Skusiliśmy się na zagłębie fastfoodowe (w jednym miejscu oprócz McDonalda można znaleźć Wenddys, Taco Bells, Carl’s Jr, In&Out burger, Denni’s, KFC – prawdziwy raj dla amerykańskich grubasów) gdzie znaleźliśmy też dwa motele. Takie przydrożne miasteczko, gdzie na noc zatrzymują się kierowcy ciężarówek oferuje noclegi za jedyne 67 dolarów za 4 osoby . I tak po rozpakowaniu auta spacerkiem poszliśmy na pyszne tłuste hamburgery.Potem trochę obowiązków – czyli noclegi w San Francisco. Przy tej okazji odbyła się burzliwa debata – ja z Elą uparłyśmy się żeby mieszkać jak najbliżej centrum – czyli w okolicy Union Square, a chłopcy kibicowali noclegowi w naszej już zaprzyjaźnionej sieci Travellodge. Dla nas jednak 1600 metrów dalej to wyzwanie nie na ulice San Francisco, które zamierzamy zmierzyć wzdłuż i wrzesz. W końcu stanęło na naszym – śpimy w Union Plaza Hotel. Po obróbce zdjęć poszliśmy na pojednawczego drinka na basen – tanie hotele jak zwykle oferują large pool – ten był aż na 16 osób. I tak posiedzieliśmy przy basenie pod palmami pijąc drinka o 12 w nocy starając się swoimi wybuchami śmiechu nie budzić śpiących kierowców, którzy zaparkowali swoje piękne wielkie, kolorowe ciężarówki na parkingu tuż obok.Rano wstaliśmy o przyzwoitej porze, choć jak już wiecie przychodzi nam to z coraz większym trudem – już się przestawiliśmy czasowo i mimo tego że zegarek był nastawiony na godzinę 17 polskiego czasu wstać było ciężko. Kuba przewidując taką sytuację wykonał jeszcze zabieg ukrycia budzika – tak żeby nikt nie mógł go za szybko wyłączyć jak zacznie dzwonić. Komu let’s temu go – ruszyliśmy do Sequoia National Park, który przywitał nas bujną roślinnością i olbrzymimi drzewami.Weszliśmy na Moro Rock – zdobyłam pierwszy dwu tysięcznik – hi hi – wchodząc po przygotowanej do tego ścieżce składającej z prawie 400 schodów. Wysiłek miał wymiar jedynie ambicjonalny, gdyż na górze okazało się, że i tak nic nie widać, bo byliśmy w chmurach, których niestety nie rozwiał dzisiaj wiatr.Następnie zaliczyliśmy spotkanie z Generałami – Shermanem i Grantem. Jak na amerykanów okazali się nieźle otyli – 12 metrów obwodu w pasie… mowa oczywiście o największych drzewach nazwanych imionami zasłużonych. Wszystko dookoła też miało amerykański size – generalnie las nosi nazwę Giant Forrest. Mimo wszystko po poprzednich atrakcjach te dzisiejsze okazały się najmniej spektakularne – może dlatego, że krajobraz najbardziej zbliżony do Polskich warunków – taki większy las, z większymi drzewami. W tej chwili jesteśmy już na trasie do San Francisco, gdzie czekają na nas ulice i atrakcje tego miasta.Dziś w planach nocny spacer po blussowo jazzowych lokalach – mamy do nich bliżej aż o 1600 metrów…San Francisco wzywa - przeczytaj kolejną część!!!!.

Ameryka Samochodem cz. 7/10 - Yosemite National Park – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 7/10 - Yosemite National Park

Mammooth Lakes zaskoczyło nas bardzo, zwłaszcza jak po upalnym klimacie Death Valley , paniusie w klapuniach musiały przedostać się  przy temperaturze 0 stopni w deszczu ze sniegiem pod drzwi naszego pokoju. Nie byliśmy totalnie przygotowani na taką  gwałtowną zmianę pogody…Wstaliśmy o 10:00, bo na dziś mieliśmy zaplanowaną trasę jedynie 150 mil do przejechania , więc luzik. Nie śpiesząc się poszliśmy na śniadanko na prawdziwe amerykańską kuchnię . Rozglądając się wkoło nie trudno było zauważyć ludzi poubieranych w kombinezony i buty narciarskie , pomykających z deskami snowboardowymi i nartami. Nie trudno było się zorientować  że jesteśmy w kurorcie narciarskim. Jakież było nasze zaskoczenie jak w recepcji motelu Kuba poprosił o raport pogodowy – a tu prawdziwa zimaJ Okazało się ,że wiele dróg jest zamkniętych i nie ma szans na przejazd. Wyznaczona przez nas droga od października do czerwca jest zamknięta (jedyny wjazd do Yosemite od strony wschodniej , przełęcz na wysokości 10 000 stóp) – więc trochę byśmy musieli poczekać. Szybko przeplanowaliśmy trasę i aby dostać się do kolejnego celu – Yosemite, musieliśmy objechać całe pasmo  górskie Sierra Nevada  - jedyne 500 mil…Czyli jednym słowem cały dzień drogi. Wyjechaliśmy z miasteczka w deszczu, zostawiając  pasma górskie we mgle . Zdążyliśmy ujechać ok. 30 mil i pojawiło się przepiękne jezioro, pogoda też się poprawiła, choć wiało jak diabli. Jakież było moje zdziwienie jak chwyciłam za aparat aby uwiecznić te super widoki a tu niespodzianka… baterie zostały w motelu. Nie dane nam było opuścić Mammoths Lakes więc wróciliśmy z powrotem do uroczego kurortu. Na szczęście baterie były na miejscu i się jeszcze ładowały.Mammoths opuściliśmy definitywnie o godz.13!!!!!!! Gmurcia chwyciła za kierownicę i pomknęła tak prawie przez 300 mil bez przerwy na siku (7 godzin), w swojej nowej wysokiej klasy czapeczce za 20 dołków i obciachowych okularach z Vegas. Po drodze zaliczyliśmy tylko 3 tankowania, małe zakupy i przejechaliśmy chyba przez wszystkie pory roku. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż się ściemniło i nastąpiła zmiana driverów.Kuba dorwał się do kółka w odpowiednim momencie, bo zaczęły się zajebiste serpentyny, normalnie jak na karuzeliJ Żałowaliśmy , że księżyc tak słabo doświetla te strome zbocza, bo widoki byłyby pewnie nieziemskie. Przed północą dotarliśmy na miejsce do Oakhurst  - motelu Americas Best Value Inn. Pokój wypasiony ale lodówki nie było , co chłopaków bardzo zmartwiło….

Ameryka Samochodem cz. 6/10 - Lake Powell, Monument Valley – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 6/10 - Lake Powell, Monument Valley

Dziś zauważyliśmy że zaczynamy budzić się coraz później – 8:00  i chodzimy spać coraz później  2:00, znaczy – przestawiamy się powoli na czas amerykański J Lampa od rana , co mnie i Gmurcię bardzo cieszy , bo  wczoraj nas trochę wywiało w Grand Canyonie.Śniadanko, jak to w przydrożnym motelu dość skromne więc Jeżu dokupił trochę szynki i sera, żebyśmy nie padli z głodu.  Ruszyliśmy dopiero o 10:30 i to w zupełnie nieplanowane miejsce.Wykupiliśmy sobie rajd do Antelope  Slot Canyon – raj dla fotografów, bardzo malownicza  kraina, po prostu cudo !!!! Wściekłam się od rana , bo nad moim  sprzętem fotograficznym wisi jakieś fatum od początku wyprawy – jeden obiektyw zepsuty totalnie, wczoraj w Wielkim Kanionie „głupawka” zaliczyła upadek i coś tam nie styka i jeszcze ten problem z bateriami… Na szczęście mamy jeszcze jeden długi obiektyw i super sprzęt Jeża J wszyscy się nim dziś zachwycali , a fotki z kanionu wyszły rzeczywiście rewelacyjne.Przed trasą do Monument Valley zboczyliśmy z trasy w Page na tamę i tam dopiero doznaliśmy wzrokowego szoku. Czasem warto zmienić kierunek drogi , bo przed nami ukazało się przepiękne  jezioro Lake Powell, z wieloma zatoczkami -  prawie jak „fiordy norweskie”, wszystko otoczone oczywiście górami.Do Monument Valley – miejsce wszystkim znane z westernów , dotarliśmy na szczęście przed zachodem słońca , czerwone bloki skalne o różnych kształtach , przypominających ludzi, psiaki a nawet  E.T. , czerwona ziemia i uboga roślinność  -  prawdziwy  krajobraz filmowy.No i dalej w trasę , przed nami ponad 200 mil podroży , tym razem za kółkiem super driver GmurciaJ Szybko obcykała co i jak w tym wielkim carze a najbardziej spodobał jej się tempomat.Na 20:30 dotarliśmy do Page , na kolację  do typowej country knajpy z muzyką na żywo, gdzie spróbowaliśmy prawdziwego amerykańskiego steka – pycha !!!!Szybko zamykają knajpy ,więc o 22-ej ruszylismy  dalej , jak się okazało póżniej – w drogę pełną niespodzianek. Marcin przejął ster .Początkowo wszystko szło zgodnie z planem , aż do Kanab (mniej więcej połowa drogi z Page, naszej kolacji  - do Cedar City w Utah, miejsca naszego noclegu. Potem wybraliśmy jedną z dwóch opcji – krótszą trasę, ale przez góry (ang. shortcut)…Minęła północ. Z czasem zaczęło się robić nieco dramatycznie – jechaliśmy, jechaliśmy ,jechaliśmy… Żadnych znaków, ciemno jak wiadomo gdzie, zero ludzi, zero cywilizacji, las, majaczące pagóry… Nasz przyzwoicie dotąd spalający paliwo Chrysler na górskich, krętych drogach zaczął żreć jak smok i wskazówka paliwa dynamicznie ruszyła w stronę literki E jak Empty (pusty). Księżyc po lewej jak z bajki, hm, raczej jak z horroru przebijał się nieśmiało nisko nad drzewami, poczym widząc pewnie nasze postępujące zestresowanie sytuacją, postanowił dorzucić swoje trzy grosze i zgasł za chmurami. Zrobiło się więc totalnie ciemno, jechaliśmy z minimalną widocznością, no i zaczęło się… Pierwsza krzyknęła Ela: -„UWAŻAJ! SARNA!!!” Z lewej strony, nie wiadomo skąd, nagle wyskoczyła przed maskę auta gigantyczna sarna, (Marcin gwałtownie zahamował) poczym przeszła (przeleciała) prawym bokiem mijając lusterko racicą o jakieś 5cm… Jeśli ktokolwiek z nas do tego momentu był senny- teraz oprzytomniał szybciutko. Przerażeni, ale jednocześnie szczęśliwi, że jesteśmy w jednym kawałku ruszyliśmy dalej z minimalną prędkością i duszą na ramieniu… Odtąd wypatrywaliśmy na poboczach błyszczących – złowrogich – oczu. No i się w końcu dopatrzyliśmy – lisa, kolejnych saren, jakiegoś futrzaka wielkości monstrualnej nutrii (a może bobra?), kolejnych kilku saren… Do podkręcenia i tak już bardzo napiętej atmosfery – brakowało już tylko jakiegoś autostopowicza z piłą…A naszego docelowego miasteczka Cedar City wciąż nie było na horyzoncie . Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że przejeżdżamy na wysokości ponad 3000 metrów i otaczają nas hałdy śniegu. W pewnym momencie mijaliśmy ponad metrowe zaspy…W końcu pojawił się drogowskaz, który potwierdził, że jedziemy przynajmniej we właściwym kierunku – po 1-ej w nocy wjechaliśmy do uśpionego, mormońskiego Cedar City w stanie Utah. Nie trudno się domyślić, że po tych emocjach marzyliśmy o butelce zimnego piwka, ale jakież było nasze rozczarowanie, gdy na jednej z nielicznych otwartych stacji dowiedzieliśmy się, że po pierwsze: po godzinie 1-ej w nocy (do 7-mej rano) w całym mieście nie sprzedadzą nam żadnego alkoholu, a po drugie: zmienił się czas – zegarki o godzinę do przodu… Z nosami na kwintę szukaliśmy naszego motelu jeżdżąc po Main Street tam i nazad – nigdzie go nie znajdując. Zdesperowani, w końcu zatrzymaliśmy policję (dokładnie) i tu miłe zaskoczenie kolejny raz – po krótkiej wymianie zdań, patrolujący miasto policjant zgodził się, tfu, SAM ZAPROPONOWAŁ, że poprowadzi nas na miejsce! I tak – niemal eskortowani przez policję, w środku nocy, tysiące mil od domu, dojechaliśmy szczęśliwie do kolejnego motelu na naszej trasie. Bardzo młody i  przystojny (jak orzekły dziewczyny) policjant pożegnał nas słowami – „BE SAFE, GUYS”.  Po 3:30 poszliśmy spać i była to najkrótsza jak do tej pory noc.

Ameryka Samochodem cz. 5/10 - Grand Canyon – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 5/10 - Grand Canyon

Zacznę od końca – jest 22 i właśnie dotarliśmy do Page (czyt. pejcz), gdzie spędzimy dzisiejszą noc.  Jak wjeżdżaliśmy do miasta było już ciemno ale doszliśmy do wniosku, że to miasto samych moteli, kościołów (różnych wyznań – wolny rynek?) i fast foodów. Niestety o 22 wszystko było już zamknięte i skierowano nas do 24 godzinnej przydrożnej knajpy gdzie wciągnęliśmy małą kolację (wg Marcina: ok. 700kcal na osobę).  Wróciliśmy do hotelu, zarezerwowaliśmy nocleg na jutro w Cedar City, żeby było blisko do Bryce Canion i Zion Park, które mamy zamiar zwiedzić jutro. Wykupiliśmy też nocleg na dwie doby w Las Vegas – hotel mamy naprawdę wypasiony (www.stratospherehotel.com) … ale dziś już pierwsza obsówka w planie, bo postanowiliśmy zostać w Wielkim Kanionie do samego końca, więc od początku…Pobudka przed 7 bez budzika, szybka poranna toaleta – 4 osoby do jednej łazienki to niezłe wyzwanie J, śniadanie, które okazało się „Just cold breakfest” i byliśmy niepocieszeni , że nie ma jajek i bekonu.  Przed 9 rano już wyjeżdżamy. Dziś pałeczkę nadwornego kierowcy przejmuje Marcin – chłopaki dzielnie dają radę i mimo przedwyjazdowych gróźb, że będą nas gonić  za kierownicę, bo sami będą mieli lepsze zajęcia, to do dnia dzisiejszego nie pozwolili na to, aby „baba” siadła za kierownicą.Dojechaliśmy do Grand Canyon’u około godziny 11-tej chcąc w pierwszej kolejności skorzystać z opcji przelotu helikopterem nad kanionem i podziwiania z góry pięknej przyrody. Niestety po pierwsze: za bardzo dziś wiało i loty były pod dużym znakiem zapytania. Po drugie: okazało się, że w tej części kanionu helikoptery nie wlatują  między skały,  gdyż jest to teren parku narodowego – jest to zabronione. Dowiedzieliśmy się, że jest opcja lotu ze wschodniej strony kanionu i postanowiliśmy zrobić sobie taki przelot z Las Vegas. Jest zimno i wietrznie, o czym już wspomniałam, więc jeszcze mała przebieranka w samochodzie – wskakujemy w długie spodnie i bluzy, starając się nie zrzucić z samochodowych półek suszącej się bielizny Kuby.Wjeżdżamy na teren parku i od razu wita nas kilku jeleni – zwierzęta mam na myśli… Pasą się w lesie przy samej drodze. Dojeżdżamy do pierwszego punktu widokowego, parkujemy poza wyznaczonymi miejscami (nie my jedni) i rzuca nam się w oczy widok nie do opisania – reakcje całej naszej czwórki  były podobne – niecenzuralne, więc nie będziemy przytaczać i cytować.Tak więc nie mogąc zrezygnować z takich widoków, spędzamy tam cały dzień przemieszczając się z miejsca na miejsce i podziwiając to cudo przyrody z różnych perspektyw. Zostajemy na zachód słońca i cykamy sobie najbardziej kiczowate foty, które chcąc nie chcąc i tak będziecie musieli obejrzeć.

Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 4/10 - Joshua Tree Park

Obudziliśmy się jak zwykle po 6-tej, w prawdziwym motelu z amerykańskich horrorow – Safari Motel  Inn – żywcem wyjęty z Psychozy  Hitshckocka. Ściany z dykty, więc całą noc słyszeliśmy przejeżdżające samochody i pierdzenie sąsiadów. Wiemy na co nasz motel łapie przejezdnych – otóż, na eksponowane hasło „large pool”.Tym razem zjedliśmy śniadanko przygotowane we własnym zakresie i ruszyliśmy do Joshua Tree National Park. Okazało się, że mieszkaliśmy (w nocy tego nie zauważyliśmy) przy samym wjeździe do parku. O 9-tej więc byliśmy już po wizycie w Visitors Center, gdzie wyposażyliśmy się we wszystkie mapy i ruszyliśmy na podbój parku. Starszy pan (strażnik), który wyposażył nas w niezbędne informacje nt poruszania się po parku rozpoznał nas „po akcencie” i – już bodaj drugi raz jak dotąd – okazało się, że amerykanie rozpoznają nasz język :-)Na początku zachwyciliśmy się widokiem niesamowitych w swym wyglądzie drzew Joshua od których pochodzi nazwa parku. Później totalna zmiana otoczenia – Hidden Valley – ukryta dolina przywitała nas bajecznymi skałkami. M.in. zrobiliśmy sobie spacer do Czaszki – Skull Rock (kawałek fajnej skały…) Zaliczyliśmy nawet mały spacerek (wracając do auta) na chwilę tracąc orientację – a wszystko dookoła takie podobne… Ogólnie rzecz ujmując: pustynia, drzewa Joshua,  wieksze i miejsze kamienie i tak kilka godzin.Kiey View – widok z góry na kosmiczny krajobraz – super punkt widokowy. Co rusz mijamy harleyowców mknących na swych maszynach po bezdrożach amerykańskiego parku.Na koniec kaktusowy ogród.  Kaktusy, które wyglądały jak włochate tarantule  okazały się agresywne – zaatakowały Gmurcie – jak krwiożercze stwory rzuciły, WPIŁY SIĘ swoimi kolcami w jej nogę. Dokumentacja z usuwania obcego ciała z jej nogi wkrótce. Akcja ratunkowa przebiegła pomyślnie (Jerzu niczym wprawiony w bojach chirurg wyłuskał z iście zegarmistrzowską precyzją kilkadziesiąt igieł z nogi Gmurci.) Było krwawo, operacja się udała, pacjentka przeżyła :-)I tak znowu w trasie skąd do Was piszemy jadąc legendarną drogą Route 66. Szukamy jakiegoś jedzenia, ale od ponad 200 km tylko pustynia, droga przed nami na wprost, a na horyzoncie przepiękne góry.Minęła 1-sza w nocy. Oczywiście całe towarzystwo dawno już śpi. Jeszcze trochę i zostanę posądzony o czerpanie mocy z jakichś podejrzanych „ekologicznych źródeł”… Tak to już jest  - na urlopie – TAKIM JAK TEN – szkoda każdej przespanej godziny, czasem dosłownie.Po południu legendarna Route 66 przeszła w zwyczajną „freeway” co znacząco poprawiło naszą prędkość (z ok. 60mph do 80mph). Trzeba przyznać, że od początku jedziemy „jak pan bóg przykazał” – przekraczamy dozwoloną prędkość jedynie o 5 mil (ustawiamy tempomat). Niestety mój dzisiejszy „dyżur” za kółkiem był w większości mordęgą – speed limit 55 mph – wlokliśmy się (60 mph) niecałe 90 km/h co w sytuacji kiedy masz pustą drogę, bezkresną przestrzeń wokół, widoczność na setki kilometrów, suchą drogę, ach… przycisnęłoby się troszkę… Niestety – co chwilę ostrzeżenia o „radar control”, a już szczytem wszystkiego jest komunikat „radar control by aircraft”… Hmm, przynajmniej jest bezpiecznie :-)W pewnym momencie minęliśmy znaczący znak: „NO SERVICES NEXT 90 MILES”. Dłuższą chwilę zajęło nam zastanawianie się czy to żart czy niekoniecznie. Szczęśliwie mieliśmy prawie pełny bak i kilka butelek wody, bo przez następnych PRZYNAJMNIEJ 90 mil nie było nic… Tzn. owszem był piękny, stopniowo zmieniający się krajobraz – PUSTYNNY. Piasek, krzaczki, w oddali góry i zero żywej duszy przez jakieś trzy godziny w tym upale. Dodam, że mówiąc (pisząc?) „zero żywej duszy” mam na myśli: ZERO ŻYWEJ DUSZY.Ni z gruszki ni z pietruszki – Jerzu (siedzący wtedy jako pasażer  z przodu) krzyknął: „-Drzewo z butami po prawej!” W pierwszej chwili pomyślałem, że biedakowi upał zaczął właśnie szkodzić – w tym upale Marcin (Jerzu) pewnie zaczyna widzieć jakieś omamy… Drzewo z butami, jasne  - a skarpetki też tam były? (chciałoby się zapytać…).  Zawróciliśmy do tego miejsca i… mamy kilka zdjęć drzewa z butami! Kilka mil później Jerzy krzyknął: „-Drzewo z majtkami!” Podobnie i tym razem miał rację (widziałem), ale majtek było zbyt mało (niedawno zasadzone?!), więc odpuściliśmy. Nasz spontaniczny pomysł, żeby dziewczyny rozpoczęły nowe drzewo przy Route 66 – ZE STANIKAMI – niestety pozostał bez odzewu… :-(Dużo wcześniej niż przewidywaliśmy dotarliśmy do Flugstaff – mieściny przy Historic District Route 66. Nasz motel – Travellodge okazał się bardzo fajną miejscówką. Ponownie mamy 2 łózka typu quennsbed i wszelkie niezbędne wyposażenia jakie jest nam potrzebne. A to wszystko za jedyne 65$ (4 all).

Ameryka Samochodem cz. 3/10 - Kodak Theatre, Staples, Chinatown etc. – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 3/10 - Kodak Theatre, Staples, Chinatown etc.

Och, żebyśmy zawsze tak wstawali – pobudka po 6-tej – nasze organizmy same z siebie budzą nas do życia bladym świtem. Wiadomo – przestawiamy się J Dzisiaj po śniadaniu, spakowaliśmy się, pożegnaliśmy przemiłą szefową i ruszyliśmy pod Kodak Theatre (once again), gdzie porobiliśmy troszkę zdjęć na Walk of Fame, przed Chińskim Teatrem i w pobliżu… Nie obeszło się bez wizyty w muzycznym sklepie Virgin Store, gdzie obaj z Jerzem zanurkowaliśmy między płyty, książki, koszulki, gadżety…Od początku wiadomo było, że grafik jest dość napięty – ruszyliśmy zatem w stronę Chinatown (samochodem). Tam okazało się, że wystarczy zjechać na moment z głównej arterii by znaleźć się w środku Azji. Chińczycy, chiński all over JLos Angeles Downtown to właściwie jedyna rzecz, która pozostała nam do zobaczenia (o tzw. Pueblo za chwile) dzisiaj w ścisłym LA. Wieżowce – inne niż w New Yorku, jakby „nowsze”,  zgromadzone na niewielkiej właściwie przestrzeni i … brak jakichkolwiek miejsc  parkingowych L Niestety nie było szans (z racji ograniczeń czasowych) na spokojne zaparkowanie i pospacerowanie po wymarłym zresztą (dziś była niedziela) Downtown. Ostatecznie udało nam się znaleźć nową (po legendarnej Great Western Forum) halę Los Angeles Lakers – Staples Center – nie obeszło się bez błyskawicznej sesji zdjęciowej JTutejsi mówiąc o Pueblo mają na myśli stare meksykańskie miasto, a właściwie osadę, która ponad 150 lat temu legła u podstaw dzisiejszego Los Angeles. Kościół, kapliczka i dominująca nad okolicą Union Station – stacja dworca – to główne acz nie najważniejsze atrakcje tego miejsca. Najważniejszą wydaje się być zachowana willa Francisco Albedy i –, którą mieliśmy przyjemność zwiedzić.Crystal Cathedral w Anaheim to niebywała atrakcja – cała ze szkła i stali. Kościół protestancki zbudowany w bodaj 1980 roku. Piękna pogoda, strzelista szklana wieża , gigantyczny budynek katedry, organy z każdej stron  świata – to wszystko wpłynęło na niesamowity klimat tego miejsca.W końcu rzutem na taśme dotarliśmy (po super obiadku w klimatycznej mieścinie na obrzeżach  LA – do , uwaga, … PALM SPRINGS!Piękna mieścina, niska zabudowa, mnóstwo turystów, no i przede wszystkim – kolejka na pobliski szczyt (ok.2500mnpm) – tam sesja zdjęciowa i powrót – wspaniałe przeżycie!Stamtąd udaliśmy się już nocą do przeuroczego motywu, z którego do Was piszę. Nie zagłębiam się w szczegóły, bo nie mam już sił, a jutro czeka nas spore wyzwanie – musimy szybko zwiedzić Joshua Park i przejechać na noc do Flagstaff….

Ameryka Samochodem cz. 2/10 - Universal Studios – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 2/10 - Universal Studios

Dzisiaj wspaniały dzień, niemal w całości spędzony w Universal Studios. Byliśmy na wszystkich atrakcjach, na których nam zależało.The Simpsons poszli na pierwszy ogień. Tu muszę dodać, że po otwarciu wrót, niektórzy amerykanie pobiegli, żeby być pierwszymi w… barach fast food…  Jerzu jest wielkim fanem Simpsonów, więc było oczywiste, że to dla niego żelazny punkt programu. Ja byłem mocno sceptyczny, ale to co zobaczyliśmy/poczuliśmy przeszło najśmielsze oczekiwania całej naszej czwórki!  Jedyny w swoim rodzaju show, który pozwolił nam przenieść  się do świata Homera Simspona  i POCZUĆ (dosłownie) kilka minut przygody prowadzonej w szaleńczym tempie.Następnie udaliśmy się do atrakcji zwanej „Zemsta Mumii”. Horrorowaty rollerkoster w grobowych (mumiowych?) ciemnościach, dzięki któremu darliśmy się w niebogłosy.Postanowiliśmy się dobić wchodząc do „Domu Horroru”, ale tu tylko momentami  było naprawdę strasznie. Utkwiło nam przechodzenie wąskim pomieszczeniem ocierając się o wiszące na linach zafoliowane zwłoki …„Terminator 2: 3D” to kilkunastominutowe show, którego nie można pominąć odwiedzając Universal Studios. Roboty, lasery, wybuchy – a wszystko to w specjalnych okularach, na specjalnych fotelach zgranych ze światłem i dotykiem (tak, dotykiem).Strzałem w dziesiątkę okazał się niesamowity show „Waterworld”.  Brawurowe popisy kaskaderskie, gigantyczne eksplozje i dużo, dużo wody… Ten pokaz gromadził największą publikę (jednorazowo).Wizyta w Universal Studios nie mogłaby się obejść bez zwiedzenia znanego wszystkim Jurassic Parku. Pontonem po rzece, wśród bujnej roślinności, przyjaznych (i nie) dinozaurów… Właściwie tylko dla samej sceny finałowej warto byłoby to powtórzyć !„Backdraft” to pokaz możliwości filmowców w opanowaniu, a raczej próbach opanowania ognia. Dowiedzieliśmy się jak przebiegała skomplikowana produkcja tego filmu, jak wiele czasu i środków poświęcono by uzyskać zamierzony efekt. Sam Kurt Russel opowiedział jakim wyzwaniem dla niego i innych aktorów była gra w tym filmie, a na koniec zobaczyliśmy kilkuminutowy pokaz błyskawicznie rozprzestrzeniającego się pożaru w starej hali.„Special Effects Stages” to nic innego jak „odarcie ze skóry” niektórych niesamowitych scen ze znanych powszechnie filmów – bogatych w efekty specjalne. Pokazano nam jak wygląda to od kuchnii, zdradzono nam niektóre techniki wykorzystywane na co dzień przy produkcji filmów przez komputerowców, dźwiękowców, etc.Na koniec wybraliśmy się na „Studio Tour”. To interesująca podróż kolejką z przewodnikiem, podczas której zawitaliśmy m.in. na ulicę znaną wszystkim fanom serialu „Desperate Housewives” („Gotowe Na Wszystko”). Zachowane  plany zdjęciowe z kultowych filmów to była wisienka na torcie dzisiejszego dnia.No chyba, że za taką uznać naszą wieczorną wycieczkę samochodem przez Beverly Hills, rzut okiem (w zapadającym zmroku na Pacyfik) i spacer głównym „Walkiem” Santa Monica.Nocą – last, but not least – słynny Kodak Theatre (tu odbywają się oscarowe gale), Chiński Teatr, setki gwiazd pod nogami na Walk of Fame, El Capitan Theatre i Wax Museum.

Ameryka Samochodem cz. 1/10 - Los Angeles – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Ameryka Samochodem cz. 1/10 - Los Angeles

Za moment ruszamy… 12.00 z Okęcia; 15.30 z Londynu. O 19.30 (ichniejszego czasu) będziemy na miejscu. POZDRAWIAMY!!!. Minęła 22-a naszego teraz (Los Angeles) czasu. Siedzimy w naszym motelu, który trochę obskurny ale może być za te pieniądze. No i miejscówka – przy Hollywood Boulevard – rzut beretem do Walk of Fame, Universal Studios i wielu innych atrakcji, które są w pobliżu. Na razie zagrało wszystko – aż dziw bierze – samoloty na czas, loty bez zakłóceń, z lotniska autobus gratis pod drzwi wypożyczalni, w wypożyczalni w kwadrans wynajęliśmy nie zabukowanego wcześniej Jeepa Liberty (troszkę mały na nasze duże potrzebyJ) – a Chryslera Town&Country – krowę taką i białą w dodatku. A w motelu czekał na nas pokój łazienką, lodówką, TV, mikrofalą, itp. Jest tu nawet basen, ale dziewczyny zgodnie stwierdziły, że się w nim nie zamierzają kąpać… Trochę zmęczeni, ale bardzo zadowoleni!!! Zaraz ruszamy na spacer po okolicy i pewnie około północy (w Ojczyźnie będzie 9-ta rano) będziemy się logować do spania.
z1