BAŁKANY OSIOŁKIEM - ALBANIA 2011
Przygoda z Albanią zaczęła się dość nietypowo. Podjeżdżamy do przejścia granicznego w Sukobin-Muriqan. Po przeczytaniu różnych informacji dotyczących wjazdu samochodem do Albanii, co przypilnować, jakie papiery musimy wypełnić i odebrać na granicy a potem je trzymać aż do wyjazdu, pierwsze miłe zaskoczenie.
Witaj Shqiperia
Dzień 1
MARIQAN - SZKODRA - LEZHE - KRUJE TRASA 100km
Albania chyba doszła jednak do wniosku, że za dużo formalności odstrasza i teraz jedynie spisują numer rejestracyjny samochodu – do paszportu nawet nie zaglądają, tylko każą jechać dalej. No właśnie i tu problem, policjant spisał numer rejestracyjny i pokazuje jechać dalej, a tu nasz osiołek bryka. Bryka czyli, znów wyskoczyło nam coś z biegami i zostaliśmy z „3 i 4”. Podjeżdżamy kilka metrów i konsternacja co robić dalej. Ponieważ podobna sytuacja zdarzyła nam się już wcześniej wiemy jak ręcznie uruchomić pozostałe biegi, ale to dopiero początek naszego wyjazdu więc co dalej, wracać do Czarnogóry czy jechać dalej. Albańskiego nie znamy ani słowa. Podchodzi jednak do nas ktoś, zagląda pod maskę i tłumaczy w ogólnie rozumianym języku, że za 5 km jest warsztat. No to z duszą na ramieniu jedziemy. Po mniej więcej 5 km faktycznie jest coś, ale po wjechaniu na plac i rzuceniu okiem „co tu dają” okazuję się, że co najwyżej możemy opony wymienić. No nic – ręczne wrzucenie biegu i jedziemy. Dojeżdżamy do miejscowości – warsztatu ani widu ani słychu. W końcu mała niepozorna wiata – warsztat. Tak tylko jak się dogadamy skoro oni tylko albański. Szczęście w nieszczęściu akurat jest u nich Serb – więc on po swojemu my po swojemu no i tłumaczymy co i jak. Poprzednio wymiana tego elementu przysporzyła nam nie lada wrażeń więc i tym razem jesteśmy pełni obaw, ale tu sprawdza się powiedzenie – im biedniejszy kraj tym ludzie bardziej potrafią sobie radzić. Mechanik rzuca okiem pod maskę, za chwilę wraca z „paskiem do gazu” i jak gdyby nigdy nic wsadza ręce „na gorący silnik” 5 minut i gotowe. Mówi jednak, że kilka kilometrów dalej w Szkodrze są sklepy, że może tam znajdziemy element. Szczęśliwi jedziemy dalej.
Kierujemy się na południe przez Lezhe. Jeśli ktoś myśli, że polskie drogi są dużo lepsze niż albańskie, ciut się myli. Owszem na północy kraju i boczne drogi jeszcze nie zostały wyremontowane i straszą dziurami, ale tzw. drogi krajowe i główne są już prawie całe wyremontowane i autostrady, tak tak autostrady też tam mają. Tylko jakimś dziwnym trafem – tam asfalt mimo wysokiej temperatury się trzyma, a u nas jakoś dziwnie „spływa”.
Na targu spotkamy to czego już w Polsce ze świecą szukać.
W mieście można przenocować w dwóch hotelach, jednak my śpimy w naszym osiołku. Niedaleko zamku znajduje się całodobowy parking z garażem. Ponieważ Albania to „dziki kraj do którego nikt nie jeździ” spotykamy tu ludzi z rodzinnego miasta z sąsiedniej ulicy – jak to mówią góra z górą. Ale fakty są takie, że co rusz można spotkać Polaków lub samochody na naszych rejestracjach – znacznie częściej niż w Grecji – oczywiście poza typowo turystycznymi miejscami. Albańczycy jeśli przyjmą kogoś pod swój dach, za najwyższy punkt honoru mają jego bezpieczeństwo. Wieczorem właściciel wystawił sobie krzesełko na balkon i całą noc pilnował stojące na parkingu samochody. Zresztą nie był to odosobniony przypadek.
Dzień 2
KRUJE - TIRANA - ELBASSAN- JEZIORO OCHRYDZKIE TRASA 150km
Rankiem jedziemy do Tirany. Niedaleko stolicy witają nas poranne mgły. Gdzie te polskie koleiny? Nawierzchnia dróg – gładka jak stół. Fakt Albańczycy dopiero od 20 lat mogą mieć własne samochody, ale…. Generalnie w Albanii dużo się buduje zarówno budynków jak i nowych dróg. Zdarzało nam się trafiać na przebudowy, ale zawsze jakoś mimo wszystko udało się przejechać. Krowa przy autostradzie na przedmieściach Tirany – nic nadzwyczajnego.
Już wiemy, że jesteśmy w Tiranie. Ruch zdecydowanie większy. Niestety główny plac został rozkopany. Warto zaparkować na dużym placu niedaleko wieży zegarowej, kręci się w okolicy policjant więc teoretycznie jest bezpieczniej. Ruch w Tiranie jest bardzo duży. Oprócz samochodów trzeba również uważać na duże dziury pojawiające się zupełnie znienacka. Zasad ruchu drogowego jako tako nie ma - obowiązuje reguła kto ma większe auto ten jedzie. Samo miasto może za bardzo nie zachwyca, ale warto też zapoznać się z tutejsza architekturą.
Z Tirany przez Elbassan jedziemy do Macedonii – przed nami dziś jeszcze długa droga. Przejazd przez góry i tradycyjny sposób transportu. Niestety o ochronie środowiska jeszcze nie wszędzie słyszeli.
I dalej w kierunku Macedonii. Po drodze mijamy rzekę, która praktycznie wyschła. Pierwszy udokumentowany bunkier. Podobno jest ich tu 750 tysięcy, po jednym dla każdej rodziny. Pierwszy bunkier znajduję się niedaleko granicy z Czarnogórą, ale my byliśmy chyba za bardzo zafrapowani naszym osiołkiem, żeby go zauważyć.
Na jednym z mijanych jeszcze nie skończonych domów zauważamy za to maskotkę. Albańczycy wieszają je, żeby odczynić moce zazdrosnych sąsiadów. Jezioro Ochrydzkie– jeszcze tu wrócimy.
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Osiołek stawia kopytka to tu, to tam…. po prostu zwiedza świat. Podróżujemy małym camperkiem, jeśli tylko da się dotrzeć samochodem – trafimy tam, jeśli nie - spróbujemy na piechotę. Nasze wyprawy nie są nudne, prawie każdego dnia mamy jakąś większą lub mniejszą przygodę. Poznajemy krajobrazy, zabytki, ludzi, a potem opisujemy to na blogu okraszając szczyptą humoru…