Relacje z podróży

Gorlice i okolice – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Gorlice i okolice

Co dwa lata, kiedy organizujemy zlot w Niedzicy staramy się odwiedzić Sokolskie Chaty w Gorlicach. Jest to urocza miejscówka z dwoma domkami na wynajem. Okolica pełna jest ciekawych miejsc jak ruiny zamku Rytro, Kasztel w Szymbarku, Park Etnograficzny w Nowym Sączu, Stary Sącz. www.sokolskiechaty.pl.

miejsca na krótki wypad - śląskie  – zdjęcie 1
Relacje z podróży

miejsca na krótki wypad - śląskie

Na wiosnę często miejsca, które w lato są oblegane, świecą pustkami. Tak jest na Przeczycach. Co prawda jest już sporo wielbicieli odpoczynku na łonie natury i stoją już przyczepy, ale nadal można znaleźć tu duużo wolnej przestrzeni, o wiele więcej niż np. na Pogorii IV. My wjeżdzamy przeważnie na wydzielony teren od strony Tuliszowa. W sezonie pobierane są tam opłaty za wjazd, nie są zbyt wysokie. Drugą naszą miejscówką na krótki wyjzady jest wałek w Górze Siewierskiej, a trzecią Rogoźnik. Na wałku można polatać na paralotni lub tylko obejrzeć jak to się robi. Można też pouprawiać offroad, bo warunki tam są super i widoki również. Rogoźnik to zbiornik wodny ulubiony przez okoliczną ludność. Tym razem wjechaliśmy za starym młynem, do końca drogą, a później już tylko szutrem. Można tam zobaczyć ruiny starych zabudowań młynu, a jeszcze dalej ruiny mostu, który został zniszczony w trakcie II wojny światowej. Miłośnicy offroadu znajdą tu też coś dla siebie. Warto pospacerować po okolicy. Podrzucamy link do ciekawostek z okolicy http://www.wiedza.fora.pl/gmina-bobrowniki-przyroda-zabytki,90/wartosci-przyrodnicze-okolicy-rogoznika,490.html.

VW podróży – zdjęcie 1
Relacje z podróży

VW podróży

Bardzo lubimy podróże. Najlepiej w towarzystwie przyjaciół i kawy :) Też tak macie? Przystanki kawowe, dyskusje, śmiech, odpoczynek w ciekawych miejscach i ten obłędny zapach kawiarki. No i niebieski bus T2 ma swój klimat. Poniżej kilka zdjęć z naszych podróży:. Camp9 nature campground Poland Adres: Księdza Henryka Renka 11, Tarnowskie GóryNa ten camping trafiliśmy dzięki CampRestowi. To miejsce wymarzone do odpoczynku: jezioro, las, hamaki, leżaki i bardzo przyjemny domek z łazienkami i ogólnodostępną kuchnią.

Pępowo - Muzeum Volkswagena – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Pępowo - Muzeum Volkswagena

Przy okazji zlotu VWe Wdzydzach, na który się wybraliśmy w 2014, pojechaliśmy do Pępowa, gdzie mieści się największe w Polsce prywatne muzeum Volkswagena. Właściciel muzeum oprowadził nas po swojej kolekcji ponad 40 zabytkowych aut. Nam szczególnie przypadła do gustu sala wystawowa na parterze, gdzie można było obejrzeć T1, T2 i T3. http://vwmuseum.pl/pl/ ul. Armii Krajowej 50, 83-330 Pępowo.

NASZ 2015 – zdjęcie 1
Relacje z podróży

NASZ 2015

Bo w podróżowaniu liczy się nie tylko cel. Czasem może być blisko, czasem całkiem daleko. Opowiemy , co działo się u nas w 2015 i mamy nadzieję, że zachęcimy was do podróży. A może pojedziecie z nami na jakiś wyjazd. Najbliższy już z końcówką kwietnia - jedziemy do Czechów na zlot, a później pozwiedzamy okolice, w planach czeskie jaskinie. Będzie nas niezła banda, jak na razie 10 busów. Wracając jednak do podróży:MARZEC 2015w marcu wpadliśmy do Czechów na zlot do Podmitrova. Pogoda jak zwykle nie rozpieszczała, za to atmosfera jak zwykle na 5+, w związku z tym w 2016 już wpisaliśmy do kalendarza zlot organizowany przez Jirkę.

VWłoska robota – zdjęcie 1
Relacje z podróży

VWłoska robota

Na cel naszej wakacyjnej podróży wybraliśmy jezioro Garda, nad którym byliśmy już kiedyś i pamietaliśmy jakie jest ładne. Po drodze postanowiliśmy zrobić sobie przystanek na kilka dni w Austrii, którą zwykle omijaliśmy. Ale teraz podróżując z dwulatką, nastawiliśmysię na dłuższą podróż i wygodniejszą. W drodze do Włoch mieliśmy dwa przystanki, pierwszy w Czechach na kempingu  http://www.kemp-merkur.cz/ Pasohlávky. Jest tam sporo atrakcji np. wesołe miasteczko czy wakepark a zaraz obok aquapark. Na drugi przystanek wybraliśmy  jezioro Attersee. Austriacy uwielbiają campingować, dlatego w sezonie są problemy ze znalezieniem miejsc na nocleg. My trafiliśmy na kemping https://www.camping-seensucht.at z basenem, nad jeziorem, placem zabaw, restauracją i położony bajkowo. Zostaliśmy na nim kilka dni i zebraliśmy się do Włoch. W 2015 sierpień był skandalicznie gorący, temperatura w nocy nie spadała poniżej 30 stopni. Naszym pierwszym przystankiem nad Gardą był camping Baldo http://www.campingbaldo.com/ , który jest naszym faworytem. Na tym kameralnym kempingu jest niewiele miejsc za to każde z widokiem na jezioro. Od plaży dzieli tylko płot i ścieżka pieszo-rowerowa. Warunki na kempingu adekwatne do ceny, jest czysto i schludnie, a w knajpie można coś przekąsić i wypić drinka. I całkowity brak komercji. Miasteczka obok są rewelacyjne, skrojone na wycieczki piesze i rowerowe. Kiedy pożegnaliśmy się z Baldo, ruszyliśmy w stronę Lazise. Jest to przepięknej urody miasteczko z portem, a kempingi wokół zapewniają wszystko, niestety poza klimatem. Zatęskniliśmy za bezpretensonalnością małego kempingu, za to nasza córka korzystała z atrakcji dużego kempingu - basen, zajęcia dla dzieci, imprezy dla maluchów etc. Ominęliśmy niestety Sirmione z uwagi na imprezę przez którą zamknięto całą okolicę. Zatrzymaliśmy się w Toscolano Maderno, gdzie zostajemy na dwa noclegi. Wybór kempingów jest tu spory, a okolica przyjemna, chociaż plaża obfituje w glony i trochę brudu. Jedziemy dalej na północ Gardy. Coraz mniej kempingów na zachodnim wybrzeżu i całkowity brak miejsc zmusza nas do pożegnania się z Gardą i szukania noclegu nad jeziorem Lago di Ledro. Jest tam kilka cempingów, najładniejszy to Camping al Sole, ale z uwagi na upały nad Gardą dużo turystów zdecydowało się odetchnąć właśnie nad tym małym jeziorem, gdzie temperatura jest niższa o 10 stopni i przez to brakowało wolnych miejsc. Lago do Ledro jest fantastyczną bazą do pieszych wycieczek, rowerowych, spływów kajakowych i innych aktywności. Kemping, na którym zostaliśmy to Camping Azzurro.

Rumuniotrjp 2015 – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Rumuniotrjp 2015

Chwała samochodom powolnym Jest wśród podróżników takie założenie, jeśli kochasz i myślisz o wspólnym życiu, zabierz w drogę, a ona pokaże Ci prawdę - powiedział Herman Garcia Woydatt gdy siedzieliśmy tamtej kwietniowej nocy na poboczu drogi stanowej prowadzącej z Chicago do Seattle. W Stanach bywałem kilka razy ale jeśli miałbym wybrać tylko jeden moment, który zapadł mi w pamięci to byłaby to właśnie ta pokracznie wygięta w rzeczywistości noc. Kilka lat później gdy byłem nieco starszy słowa starego Woydatta zaczęły rozbrzmiewać w mojej głowie na tyle głośno, że musiałem wyruszyć w podróż.  Ze swoją miłością byłem już trochę czasu i choć zobaczyliśmy wspólnie kawałek świata to żadnej z tych drobnych eskapad nie mogłem nadać miana prawdziwej PODRÓŻY.   Mam obsesję zataczania pętli wokół czegoś. Nie było inaczej tym razem. Przekonałem Viktorię, że koniecznie musimy Z A T O C Z Y Ć  P Ę T L Ę. Wybór padł na Bałkany z racji swej dzikości przy jednoczesnej bliskości do naszej krainy. Miesiącami kreśliłem trasy, zbierałem informacje i przygotowywałem nasz podróżo-mobil. Niestety ten ostatni punkt pochłonął znacznie więcej pieniędzy niż zakładałem, co zmusiło mnie do porzucenia myśli o podboju - jak mawiał Churchill - miękkiego podbrzusza Europy. Zakręciłem globusem przed nosem Viktorii i wskazałem ostatnio bardzo modną Rumunię.  Lecz nie obawiajcie się, to nie jest kolejny artykuł o niej.  O tym przepięknym miejscu zostało  powiedziane w ostatnim czasie już tak wiele, że na wysokogórskiej przełęczy minęliśmy się z Toyotą na polskich numerach, a kierowca od niechcenia machnął nam tylko ręką. Żadnych fajerwerków, uścisków, wspólnego obiadu.  Stanowczo wolałem  czasy gdy przemierzając Rumunię wszerz i wzdłuż z moim ojcem mijaliśmy tylko dacie 1310, a Polak był niezwykłym rarytasem. I choć my byliśmy akurat tam, to to o czym mówię może zdarzyć się pod każdą szerokością geograficzną. Miłość naturalnie wymaga próby. Moja waży ponad dwie tony i raczej do komfortowych w ujeżdżaniu nie należy. To jej, a raczej jemu poświęcam te słowa bowiem na południe ruszyliśmy z Viki Defenderem aka S u p e r w ł ó c z ę g a   D e f i k. Całe wakacje pracowałem właśnie przy nim.  Zmianie uległo wiele rzeczy zaczynając od remontu silnika, zabezpieczenia podłogi i uszczelnienia dachu; przez wygłuszenie całości i wycięcie nowych dywanów po wyłożenie podłogi drewnem, zbudowanie łóżka i meblościanki. Czas minął szybko, a  gdy zaczynały się sianokosy z muzyką w głośnikach i poezją w sercach ruszyliśmy na południe. Byłem przekonany, że ta podróż może skończyć się tylko na dwa sposoby - albo znienawidzimy ten samochód i wymienimy na discovery II albo pokochamy i już zawsze będzie grzał swoje miejsce w garażu. Powiedzmy sobie szczerze, najbliższy czas mieliśmy spędzić w ciasnej, aluminiowej puszce, w której na zmianę jest gorąco lub zimno i do której ktoś z niewiadomych przyczyn przyczepił turkoczący silnik i dwie pary kół, a te koła na dodatek opatulił grubą warstwą gumy znanej w środowisku pod kryptonimem MT. Znawcą tłumaczyć nie trzeba, a amatorom szosówek serdecznie polecam.  Przyspieszenie i prędkość podróżną pozwolę sobie pominąć.   Gdy po całym dniu drogi zatrzymaliśmy się za węgierską granicą, zmęczeni zasnęliśmy szybko i nie mógł nam w tym przeszkodzić nawet odbywający się nieopodal spot okolicznego fanklubu silników 1.8 litra. Komplikacje jednak zaczęły się już drugiego dnia kiedy za pasmem gór maramorskich, zepsuła nam się nagrzewnica, a moja towarzyszka zachorowała na nieznaną chorobę samochodową, objawiającą się dusznościami oraz ponad przeciętnym odczuwaniem gorąca. Nagrzewnica od tej chwili pracowała bez przerwy, skutecznie podnosząc i tak już wysoką temperaturę w kabinie co tylko pogorszało samopoczucie Viki.  Po przekroczeniu linii gór zarządziłem przerwę i odbiłem na górską drogę gdzie odnalazłem potok, a za nim bajecznie zieloną i piękną łąkę. Wyciągnąłem omdlewającą Viktorię i usadziłem na krześle w akompaniamencie plusków potoku i szeleszczenia traw.   Miejsce było doprawdy niezwykłe, w związku z czym postanowiliśmy spędzić tam nieco więcej czasu. Gdy odpoczęliśmy w fotelach turystycznych klasy C i rozejrzeliśmy się po okolicy dotarło do mnie, że gdyby nie Defik minąłbym to wspaniałe miejsce nie podejrzewając, że w ogóle może istnieć. W Cluj - Napoca czekał na nas przyjaciel. Przyjął nas nadzwyczaj gościnnie, podarowując nam górę swojego domu gdzie po ośmiu godzinach hałasu i wysiadywaniu niespecjalnie wygodnych i połamanych siedzeń mogliśmy odpocząć i wziąć kąpiel. Wieczór w Cluj tętnił życiem, a my krążyliśmy od knajpy do knajpy, gdzie nie mogliśmy nie zjeść tego czy tamtego, bo jak mówił Tomi, wszystko było cudownie wspaniałe. Dopiero tutaj wymieniliśmy walutę, gdyż na granicy zastaliśmy tylko dziwnego, małego człowieka trzymającego na oko dziesiątki tysięcy lei w bagażniku mercedesa z początków lat osiemdziesiątych. Gdy wróciliśmy już bardzo senni i zmęczeni do domu marzyliśmy tylko o tym aby wygodnie wyciągnąć się w łóżku. Ku naszemu zdziwieniu nasz gospodarz organizował u siebie drobny wieczorek z winem, a o drugiej w nocy zaskoczyła nas ryba, której rozmiary bardziej przypominały głowę konia niż znane ze sklepów sztuki na wagę. Następnego dnia leniwie opuściliśmy miasto i gruntowymi drogami w tumanach kurzu podróżowaliśmy od jednego miejsca do drugiego w kierunku Morza Czarnego. Pewnego razu gdy właśnie jedliśmy śniadanie na dachu w górskiej scenerii, zauważyłem zjeżdżające z głównej drogi BMW X5. Jako, że znajdowaliśmy się nieco wyżej, a podjazd usłany był nierównymi koleinami chwile zajęło nim zaparkowało tuż obok nas. Wysiadła z niego para w średnim wieku i bardzo złym i ubogim angielskim z podekscytowaniem pytała o auto. Wjechali tam tylko po to by obejrzeć starego i porysowanego Defendera ryzykując urwaniem tych wszystkich, bajeranckich plastików, którymi ich samochód był przyozdobiony.  Zszedłem do nich by mogli zajrzeć do środka. Nie wiem ile zrozumieli z mojej opowieści ale byli wyraźnie zadowoleni.  Gdy już wsiadali do samochodu powiedzieli coś co brzmiało mniej więcej tak: -my i musieć ten auto rozmienić by takie jak Twój mają - choć równie dobrze mogło to być  -czy ty chcieć auto z nasze zmienić? - gdyż czekali chwile na moją odpowiedź.  Uśmiechnąłem się do nich tylko po czym dodałem: -Dla mnie nie ma innej drogi. Wsiedli do samochodu i odjechali zaczepiając zderzakiem o ziemię. Viki wciąż chorowała, a ja byłem przemęczony ciągłym siedzeniem za kierownicą. Pewnego razu postanowiła mi trochę pomóc i właśnie wtedy nie wiadomo jak i gdzie gruby na jakieś siedem centymetrów, ostro ścięty pal wbił się na jakieś dwadzieścia centymetrów w bok opony kompletnie ją rozpruwając. Było wiele zabawnych momentów, jak owcze oblężenie przy jednej z górskich dróg czy nasze zdziwienie gdy chcąc spędzić spokojny wieczór na plaży trafiliśmy w samo centrum nieustającej imprezy. Tam zrozumiałem ten dwuznaczny uśmiech, który pojawiał się na twarzach Rumunów gdy tylko wypowiedziałem dwa magiczne słowa - Vama Veche. Były też sytuacje dziwne jak pojawienie się nagle za zakrętem na totalnie nie oświetlonej drodze konia, który niespecjalnie przejął się hamowaniem z piskiem opon; czy po prostu przerażające jak poszukiwanie przeprawy promowej we wsi w której społeczność wyglądała raczej na mieszkańców którejś z większych nekropoli niż żywych ludzi. W połowie drogi zepsuł nam się rozrusznik i choć upierdliwe było ciągłe odpalanie samochodu z pychu, odkryliśmy dzięki niemu wielką chęć niesienia pomocy wśród Rumunów. Wystarczyło zacząć wypychać samochód, a po chwili roiło się już wokół mnóstwo ludzi w różnym wieku chętnych do pomocy. Dopiero później wynalazłem cudowną metodę odpalania samochodu przy pomocy młotka - wystarczyło zsynchronizować przekręcenie kluczyka z jednoczesnym uderzeniem w to metalowe pudełeczko. Przez dziesięć dni pokonaliśmy blisko cztery tysiące kilometrów omijając autostrady i główne drogi. Przecinaliśmy zapomniane przez świat  wsie i miasteczka. Sypialiśmy na wykonanym przeze mnie łóżku w hotelu pod milionem gwiazd i wspinaliśmy się na strome dwutysięczniki. Godzinami rozmawialiśmy i godzinami milczeliśmy. Naszą ostoją, punktem do którego wracaliśmy i z którego wychodziliśmy, centrum naszego życia był ten absolutnie nie idealny, kanciasty samochodzik. Zapewne mógłbym Wam opowiedzieć jeszcze wiele historii tylko po co miałbym to robić? Pomimo, że Viki czuła się coraz gorzej i skróciliśmy nasz wyjazd przeżyliśmy naprawdę wiele pięknych chwil, które zostaną z nami. Przygoda czeka poza kanapą, a świat jest gotów pokazać Wam wiele, odpalcie tylko silniki i otwórzcie szeroko oczy, uszy, nozdrza i serca. Życzę Wam powolnego i psującego się samochodu. To wywraca perspektywę o sto osiemdziesiąt stopni.

Busikiem Po Bezdrożach - część II – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Busikiem Po Bezdrożach - część II

Część pierwsza - klik. Nasza leśna dróżka w większości była wyjeżdżona przez maszyny zwożące drewno z lasu po wycince, także pomysł z wypchaniem busika na asfalt okazał się nie do końca tak prosty, jak się nam z początku wydawało. Obmyślony plan polegał na przepchaniu busika, a zarazem ustawieniu go tak, abyśmy mogli sprawnie go pchnąć i wylądować na asfalcie, a następnie wykorzystując opadający teren nawrócić i stoczyć się w dół...Jako, że brak wspomagania oraz opony AT/R wymagały użycia znacznej siły aby wykręcić w miejscu zasiadłem za kierownicą, a Daniel z Łukaszem próbowali mnie wypchać.  Pierwsze pchnięcie było skuteczne, przejechaliśmy około metra, po czym wpadliśmy w koleinę i ponownie utknęliśmy, mokra glina skutecznie uniemożliwiała porządne zaparcie się. Rozkopaliśmy muldę, jako, że busik  był wstępnie nakierowany w dobrym kierunku to zamieniłem się miejscem z Dominiką i próbowaliśmy pchnąć w trójkę, jednak to nic nie dawało. W międzyczasie, gdy chłopaki zabawiali się dalej z rozkopywaniem muldy, ja zająłem się naszym bezpieczeństwem... rozstawiłem na poboczu trójkąt ostrzegawczy, a resztę wyposażyłem w kamizelki odblaskowe. Asia miała za zadanie kręcić się koło trójkąta, tak aby nadjeżdżający kierowcy troszkę zwolnili, tym bardziej, że zza krzaków byliśmy słabo widoczni, a rumuńscy kierowcy lekkiej nogi nie mieli. Udało nam się ponownie pchnąć busa, oraz zatrzymać się metr przed rowem tak, aby mieć szansę z rozpędu przez niego przejechać. Aby ułatwić sobie sprawę, rów wyłożyliśmy kawałkami drewna zebranymi  po wycince oraz kamieniami, a dodatkowo na górę położyliśmy deskę, którą wrzuciłem do auta tuż przed samym wyjazdem z domu w razie gdybyśmy gdzieś się zakopali i trzeba by coś podłożyć... szkoda, że miałem tylko jedną. Nadeszła pora na ostateczne pchnięcie, jednak Tripciak nie chciał ruszyć z miejsca. W międzyczasie z dużą prędkością minął nas tir nic nie robiąc sobie z trójkąta oraz Asi stojącej przy drodze, a Włoch jadący za tirem rozjechał nam swoją Alfą ustawiony na poboczu trójkąt ostrzegawczy robiąc przy tym zza opuszczonej szyby aferę za to, że rozjechał nam trójkąt. Co za gość. Cóż, przynajmniej miłe starsze małżeństwo widząc całe zajście, zatrzymało się i starało nam się pomóc wydostać z opresji. Tym razem już w czwórkę udało się ruszyć busika z miejsca, jednak, gdy koło najechało na deskę, ta się przesunęła, a my wylądowaliśmy ponownie w rowie. Ekstra. Teraz bus już był nie do ruszenia bez pomocy liny. Jednak sposób w jaki mieliśmy wytargać Tripciaka nie do końca mi się podobał. Wyciągnięcie go na wprost odpadało, gdyż na pewno znalazłby się jakiś kierowca rumuńskiego bombowca, który mimo prób chwilowego zatrzymania ruchu próbował by przeciąć rozciągniętą linę między samochodami. Widząc nasze zmagania zatrzymała się również mała ciężarówka z której wyskoczyła młoda ekipa chłopaków. Nasz nowo poznany dziadziuś, który nam pomagał wytłumaczył po rumuńsku o co chodzi, więc chłopaki nie czekali i od razu przystąpili do działania. Podpięli stalową linę i pod kątem 90stopni na pełnej petardzie przeciągnęli Tripciaka przez rów, na nic prośby żeby zrobili to w miarę powoli. Ból dla moich oczu, ale udało się znaleźliśmy się na asfalcie, fakt, że wyciągnęli nas nie w tą stronę co trzeba, mimo tłumaczenia jak mają to zrobić. Szybki uścisk dłoni i każdy pojechał w swoją stronę, a my zostaliśmy na drodze. Jako, że było z górki to stoczyłem się kawałek tyłem do zakrętu, lekko przy tym nawracając, a Daniel z Łukaszem wyczekując odpowiedni moment, gdy z żadnej strony nikt nie nadjeżdżał  pchnęli mnie w przód i byłem ustawiony zgodnie z kierunkiem jazdy. Pozostało tylko stoczyć się kilkaset metrów w dół i zastanowić się, co dalej ?! Najpierw Daniel zdemontował miskę, aby zobaczyć poziom zniszczeń. Dziura była ogromna, nie do połatania, dodatkowo poszły dwa pęknięcia od uderzenia w głąb miski. Z początku był pomysł znalezienia kawałka stali, czy blachy i wklejenia jej na silikonie od środka miski, jednak takie rozwiązanie podziałałby zapewne tylko przez chwilkę, a my stracilibyśmy zapas oleju, którego i tak mieliśmy raptem 2,5l.

Busikiem Po Bezdrożach - część III – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Busikiem Po Bezdrożach - część III

Busikiem Po Bezdrożach - część III. Wycieczkę w góry rozpoczynamy od przechadzki po stoiskach w celu zakupienia mapy Fogaraszy. Udaje nam się taką znaleźć za 18RON, niestety poza zaznaczonymi szlakami nie ma nic więcej, szczególnie doskwierał nam brak czasów przejścia, których nie było nawet na szlaku. Przed wyjazdem starałem się znaleźć jakieś informację na temat wejścia na Moldoveanu . Na jednym z blogów wyczytałem, że wędrówka tam i z powrotem zajmuje około 3 dni, google maps pokazało niecałe 4h, a ratownicy w schronisku stwierdzili, że to jakieś 10h wędrówki, w jednym z magazynów górskich, który zabrała ze sobą Asia pisali również o 3 dniowej wyprawie, więc taki czas przyjęliśmy. Dla nas to nie problem, mamy namioty i wałówkę, można iść. Jednak na zdobycie najwyższego szczytu Rumunii mieliśmy tylko 2 dni. Pierwsze podejście i jedyny drogowskaz z podanym czasem przejścia (1h) wiódł na przełęcz nad schroniskiem, podejście było dosyć strome i skaliste, miejscami bardzo śliskie, ale że była to jedna z atrakcji przy trasie Transfogarskiej nie mogło tam zabraknąć niedzielnych turystów wdrapujących się w białych trampkach, bootkach czy japonkach. Myślałem, że takie widoki to tylko u nas. Wejście do pierwszego punktu wędrówki zajęło nam około 30 minut. U góry Dominika przypomniała sobie, że zapomniała zabrać z samochodu tabletek bez, których nie może dalej iść. Cóż, było już późno, czasu mało, a do przejścia kawał drogi. Zostawiłem plecak i postanowiłem, że po nie zejdę, bo tak będzie szybciej. Zafundowałem sobie trening skyrunningu, z góry zbiegłem dosyć szybko, wziąłem co trzeba i czekało mnie ponowne podejście... całość obróciłem w 50minut. Uda i łydki poczułem nie miłosiernie, cóż serce kocha, ale nogi Dominikę to znienawidziły :P Na całe szczęście, w nagrodę u góry czekała na mnie pajda chleba z kremem czekoladowym i buziak. Ponownie zarzuciliśmy plecaki na plecy i ruszyliśmy dalej. Już po chwili zniknęli wszyscy niedzieli turyści, szlak stał się niemalże pusty. Na około otaczały nas coraz to piękniejsze widoki, lecz szlak stawał się coraz bardziej wymagający, od stromych, miejscami niemalże pionowych zejść po podobne wejścia, zaczęły się pojawiać łańcuchy. Drogowskazów jak nie było ta nie ma, jedynie raz na jakiś czas pojawia się wyblakłe od słońca czy zmyte przed deszcz oznaczenie szlaku. Daniel zastanawiał się jak Barry będzie dawał sobie radę w górach. Jednak Barry to nie jest zwykły kundelek, to raczej mieszaniec kozicy górskiej z psiakiem. Nigdy nie widziałem (nawet na filmach), aby pies tak świetnie dawał sobie radę w skałach, spokojnie wdrapałby się na Rysy , a i Orla Perć pewno nie byłaby mu straszna gdyby mógł wejść do TPN ;D.

Za Bugiem – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Za Bugiem

Czas odpoczynku po aktywnym urlopie zaczął się takim widoczkiem... Potrzeba wyciszenia, "pustyni" - bez ludzi, bez wifi, bez www, bez forum... Gdzie? Los padł na wschód Polski. Nocleg gdzieś na stacji benzynowej, by rankiem odwiedzić chrząszcza w Szczebrzeszynie. . . . . Kolejny postój i bardzo dobra gorąca czekolada z owocami na rynku w Zamościu. . . . . . . . . . . Stąd na północ i po drodze prawosławna Święta Góra Grabarka. . . . . . Po drodze do Białowieży piękna cerkiew w miejscowości Kleszczele.

Wierzchosławice – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Wierzchosławice

Kolejne ciekawe miejsce w Polsce to Wierzchosławice - Muzeum Wincentego Witosa, które składa się z domu rodzinnego z 1814 r., w którym urodził się Wincenty Witos oraz z gospodarstwa wybudowanego przez  niego w latach 1905 - 1913. W skład gospodarstwa wchodzą: budynek mieszkalny, stajnia, dwie stodoły i piwnica. . . W starym domu zebrano eksponaty etnograficzne ukazujące życie na wsi w XIX w., natomiast wnętrze domu mieszkalnego w nowej zagrodzie zachowało oryginalny charakter z okresu życia Witosa.

Wąwolnica i Kębło na Lubelszczyźnie – zdjęcie 1
Relacje z podróży

Wąwolnica i Kębło na Lubelszczyźnie

Kolejna z wycieczek w lubelskie zawiodła nas do Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy. Lubelszczyzna zachwyca cudowną zielenią lasów i czystym powietrzem. . Do Wąwolnicy pojechaliśmy przez piękny Nałęczów, obok zakładów produkujących "Nałęczowiankę", a w drodze powrotnej zjedliśmy obiad w Karczmie Nałęczowskiej, gdzie rewolucji dokonała niedawno Magda Gessler. . Najpierw zwiedziliśmy Bazylikę Mniejszą w Wąwolnicy... . . ... obok której, w Kaplicy, znajduje się Cudowna Figura Matki Bożej Kębelskiej.
Icon
z10
Icon